"Cisza jak ta", czyli it's a Sony

Takie mikro-wieżyczki Sony zawsze mnie zachwycały, stojąc na półkach Pewexów pod koniec lat 80tych. Te najlepsze miały dwa lub cztery osobne segmenty i osobne kolumny, te tańsze były jedną całością - tylko imitującą podział na cztery segmenty (tuner-korektor, wzmacniacz, magnetofon i cd) i posiadały dołączane/odłączanie kolumny. Na początku lat 90tych - wiadomo nastąpiły zmiany… Taką piękną wieżę Sony model FH-B177 kupił szwagier na początku lat 90tych za jakąś grubą grudniową premię, którą dostał w prywatnej firmie (niestety hurraoptymistyczne zwolnienie się z kopalni raczej nie wyszło mu na dobre, o czym chyba tysiące byłych-górników później się przekonało…) Ostentacyjnie postawił sobie ten wielki karton pod choinką na wspólnej wigilii… Z zakupem tego sprzętu dla mnie też otworzył się cudowny świat przegrywania płyt na lepsze kasety w świetnej jakości. A drogie modele kaset kupowałem sobie w Pe-kach za złotówki! Wieża ta, jako jeden z oszałamiających ficzerów posiadała automatyczne wykrywanie miejsca na kasecie i odpowiedni dobór utworów z CD, które zmieszczą się na stronie A i B, oczywiście Dolby B, autorewers obu kaset i nagrywanie taśm typu IV był standardem. Kolumny też brzmiały świetnie, pełnym pasmem z mocnym basem, do tego można było sobie podbijać pasma ręcznie equalizerem lub wybierać gotowe presety, wszystko z pilota - genialne urządzenie!

(źródło Google)
Oczywiście od razu zapragnąłem mieć taki sprzęt jako własny. Za jakieś dwa lata pojawiła się szansa zakupu na raty podobnej wieży w lokalnym sklepie na rynku w Giszowcu. Cudo o nazwie FH-B610 - jako własne postawiłem sobie w pokoju. Pierwsze wrażenie hmm - kolumny grają gorzej od tych z wieży szwagra, kolejne rozczarowanie - korektor nie ma możliwości ustawiania ręcznego, a jedynie wbudowane presety (ROCK, POP, JAZZ, HALL, BACKGROUND), brak wejścia AUX (no kurwa!) pozostałe funkcje identyczne jak u szwagra. No cóż, sprzęt ładnie wygląda, mogę sam sobie przegrywać płyty CD itd.
(źródło Google)
Tak w miarę szczęśliwy żyłem z tym sprzętem (i spłacałem go) do czasu, gdy pożyczyłem od kuzyna płytę Budki Suflera "Cisza" - celem przegrania jej. Kupiłem na tą okazję jakąś fajną "Metalkę" (kaseta typu IV) i włączyłem przegrywanie. Utwór "Cisza", jako drugi, po solowym wstępie Cugowskiego "Stolarz" - zaczął się katastrofą, po której już nic nie było takie samo!
Dokładnie w drugiej sekundzie wchodzi "cykanie" talerza perkusji i dalej uderzanie w inne talerze i to są specyficzne metaliczne dźwięki, na których cd zawsze deklasuje magnetofon - oferując nieosiągalną, metaliczną konturowość takich smaczków. Magnetofon zawsze zagra to bardziej analogowo - bardziej miękko, ale z polotem i zachowaniem dźwięczności.

Ale co się stało z tą "Ciszą" na mojej wieży Sony? To cykanie i te dalsze talerze perkusji system nagrywania po prostu uwalił na skrajach pasma - efekt był taki, jakby automatyka zapisu wykryła przester i zastosowała agresywne ścięcie góry pasma. Reszta brzmiała ok., ale te wysokie tony to była przykryta kocem klucha! Oczywiście testowałem to na wszystkie sposoby - z Dolby, bez Dolby, na kasetach żelazowych, chromowych, metalkach - każdy wariant obnażał tą cechę. Pozostała ostatnia próba - czy u szwagra, na jego wieży też tak się nagrywa. Rezultat mnie pogrążył, bo na jego wieży utwór ten przegrany został poprawnie, z przyjemnie brzmiącą, cykającą górą. Ochłonąłem i podsumowałem sytuację: konkluzja jest taka, że moja wieża coś ma sknocone. Zawiozłem ją do serwisu Sony na Koszutce w Katowicach, wziąłem płytę cd, kasety i zaprezentowałem panom specjalistom, którzy jak się spodziewałem - patrzeli na mnie dziwnie myśląc zapewne "o co chodzi temu gościowi? Gra normalnie przecież!" (postZURiTowskie ćwoki) Po tygodniu odebrałem wieżę pełen nadziei, ale praktycznie nic się nie zmieniło. Sygnał rejestrowany na kasecie był po prostu głośniejszy i już prawie na granicy przesteru, ale "cykanie" i tak było przygaszone…
I co ja na to poradzę, że słyszę od zawsze takie smaczki, niuanse gdzieś zagnieżdżone w utworach muzycznych, a jeśli coś z tego nie gra, to nie gra, słyszę to natychmiast! Jak potoczyły się losy feralnej wieży? Miałem ją jeszcze jakiś czas i trwałem w tym nieszczęściu modląc się, żeby jakieś kolejne fajne płyty nie eksponowały tej wady. Paradoksalnie szwagier gdzieś przechachmęcił swoją piękną wieżę (hmm za długi?) i potem wziął tą moją, a ja wyzwolony mogłem rozglądać się nad czymś nowym, innym, lepszym! Ale o tym, innym razem, w innym wspomnieniowym wpisie.

Konkluzją dzisiejszego wpisu, jest zasygnalizowanie faktu, że w świecie elektroniki użytkowej falowo następują okresy, w których duże koncerny świadomie wypuszczają na rynek nowe wersje swoich znanych czy sprawdzonych produktów, które celowo mają gorsze parametry, są wykastrowane z niektórych funkcji, które były normą w poprzednim modelu*, mają gorsze wykonanie (np. plastik zamiast obudowy magnezowej) - stanowią po prostu marny cień swojego lepszego poprzednika z krzyczącą etykietką NEW. Tak to trwa permanentnie i zatacza koło, bo po minięciu okresu wypuszczania kolejno po sobie "tych gorszych" - firma znowu wypuszcza jakiś wypasik z nowymi ficzerami, który wreszcie powoduje szczery uśmiech na twarzy nabywcy, bo nie ma nic gorszego, niż samooszukiwanie, że coś, co wreszcie udało się kupić (zdobyć) za niemałe pieniądze - jest chujowe w porównaniu z poprzednią wersją... A ja często w życiu trafiałem na takie miny, tracąc w sumie dwukrotnie więcej pieniędzy, bo potem trzeba sprzedać dziada ze sporą stratą, dołożyć i kupić ten lepszy model!
* Nie wiem czy taka zasada obowiązywała w latach 80tych, wtedy człowiek przyklejał nos do szyby Pewexu - oglądając tam cudowny świat "normalnej" zachodniej elektroniki, znanej z katalogów Quelle, czy prospektów przywiezionych przez znajomych z NRFu! Ale chyba tak nie było, firmy wtedy się szanowały oferując maksimum i życząc sobie sporo za swoją markę i potwierdzającą jej jakość sygnaturę Made in West Germany, Japan czy England lub USA!

Komentarze

  1. Katalogi Quelle! Ło matko, ile ja tego miałem. Regularnie z "efu" dostawałem w paketach grube katalogi z tym dziwnym śliskogazetowym papierem, którego potem już nigdy nigdzie nie doświadczyłem. Zawsze "wirtualnie" zjadałem słodycze (te czekoladki!) i fascynowałem się zabawkami. A jak byłem starszy, to oglądałem panie w bieliźnie. I zawsze za bajtla marzyłem o tych samochodach dla dzieci, do których można wsiąść i kierować oraz o zdalnie sterowanych. To były piękne czasy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No! Quelle, Neckerman i chyba Bauer ten trzeci się nazywał. Mama zawsze pożyczała te katalogi od znajomej krawcowej, mieszkającej dwa domy dalej. Było co przeglądać (hehe panie w bieliźnie też!) - więc po przebrnięciu setek nudnych stron babskich ubrań i garstki męskich pojawiały się zegarki, potem chyba sprzęt hifi, a zabawki gdzieś pod koniec i generalnie te trzy działy mnie interesowały najbardziej. Utknęły mi też w pamięci reklamy wibratorów - enigmatyczne w treści - pani, która przytula do policzka ten falliczny przedmiot! ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty