Nie ma Oszachtu
Większość z nas, pamięta ten szyb, jako ukryty w lesie, ledwie widoczny jedynie z Mysłowickich i Giszowieckich 10cio piętrowców. Większość też - zdecydowana - pamięta wieżę tego szybu jako zmodernizowane zielone brzydactwo, utopione w blaszanym kołnierzu, zaś ten zatopiony w betonowym, bunkrowatym klocu - zwanym kesonem. Ta sama większość - identycznie postrzega szyb Poniatowski, który równie szpetnie został zmodernizowany (przynajmniej głowica konstrukcji przetrwała!) i teraz w tej bezgranicznie koszmarnej formie - jest zabytkiem! To jest dopiero paradoks! :D Nie zmienia to jednak faktu, że Oszacht od godziny 9:20, dnia 2 sierpnia nie istnieje!
Jeśli o mnie chodzi, Oszacht nie był jedynie okaleczonym zielonym szpetarstwem, moje wspomnienia są tutaj bardzo jaskrawe, sięgają kilku dekad wstecz i mam na to szczególne dowody!
Ten rysunek powstał, gdy byłem w zerówce lub pierwszej klasie. I to chyba jeden z pierwszych moich rysunków kopalnianego szybu, który mimo kompletnej niezgrabności kreski - zachowuje rzetelność przekazu*. Namalowałem go po szkole, siedząc u cioci Bronci, mieszkającej obok domu rodziców, bo często u niej bywałem, gdy rodziców nie było w domu, jak wracałem ze szkoły - np. gdy stali w kilometrowej raji na pobliski CPN na Bończyku, bo akurat poszedł cynk, że żółta będzie! Więc tak wyglądał w latach 80tych szyb Wschodni: ceglane nadszybie z dwoma rzędami okien biegnących po obwodzie, czterospadowy dach kryty arkuszami blachy, no i co najpiękniejsze - głowica z ramą suwnicy i wygiętym w łuk zadaszeniem! Z tyłu podwójne dyfuzory stacji wentylatorów - jak było do końca, maszynownia także była w tej formie zachowana. I jeszcze jedna ciekawostka konstrukcyjna, która rzuca się w oczy i mam ją narysowaną także na innych rysunkach, gdzie wieża jest pokazana od strony kół, mianowicie do suwnicy nie dochodzi pionowa drabinka, tylko bieg schodowy po skosie! Czy tak było, to trudno będzie dopytać, bo nawet znając osoby, które wtedy pracowały na kopalni, jest to taki mało-znaczący detal, że nikt nie potwierdzi. Być może znajdzie się zdjęcie, ale w swoich zbiorach nie posiadam póki co.
*prowadzenie lin do Koeppy - wybaczcie, dalekie to od poprawności ALE w wersji kolorowej już jest prawidłowe!
To był zawsze mój świat, moja okolica, obok Oszachtu biegnie do dziś wąska asfaltowa, leśna droga, a nieopodal jest najwyższy punkt terenowy tej części Katowic i stała tam drewniana wieża triangulacyjna, już wówczas w stanie agonalnym. Ją także dobrze pamiętam, bo jeździłem tam z ojcem na rowerze. To był dobry leśny skrót z Janowa (ogólnie z Mysłowic), do Giszowca - szlakiem po dawnej wąskotorówce biegła przecież ścieżka w stronę giszowieckiej cegielni. Potem przecięła ją A4 i trzeba teraz z Huty Rozalli - dylać przez Morgi „Granicą Wesołej” w stronę Giszowca, jeśli już ktoś się uprze tamtędy, bo są bliższe leśne drogi :)
I jeszcze jedno „ujęcie” - tym razem w kolorze. Tak widoczny był Oszacht z daleka w 81 czy 82 roku, choć już wówczas niewiele górował nad czubkami drzew! Czy wieża była koloru jasnoniebieskiego? Wydaje mi się, że użyłem właściwej kredki i nie przekłamałem stanu faktycznego, wieże Wilson I i II także były malowane jasnoniebiesko. Jako ciekawostkę z tamtej epoki, celowo przefotografowałem te rysunki na podkładzie z pociętych projektów okolicznej fabryki domów. No właśnie, ja zawsze miałem na czym rysować, mimo deficytu bloków rysunkowych w tamtym czasie. Takich pociętych w a4 ozalidowych odbitek, ojciec z biura przynosił mi dziesiątki, po drugiej stronie były to białe kartki, więc miałem z nich użytek, było tylko jedno zastrzeżenie - nie dotykać językiem (nie lizać) tej zadrukowanej strony kartki, bo to była trująca chemia! Tu akurat tabelka rysunkowa nosi datę z 79 roku :)
To nie był przyjemny widok, ale w sumie szybszy, niż ten początkowo planowany z wywróceniem na bok.
Wieża Oszachtu odeszła po swojemu - bardziej natychmiastowo "łamiąc sobie kark". Tylko te koła jeszcze drgnęły, bezwiednie, jak zakończenia ośrodków nerwowych martwego bytu.
Gaśnie światło, kurtyna w dół!
Tak więc szanowni odbiorcy - dziś daję wam dowód, na moją fascynację śląskim krajobrazem od zawsze. Nic bardziej autentycznego i wcześniejszego już nie da się wytworzyć, no chyba, że ktoś kiedyś wymyśli machinę, do wizualizacji własnych myśli i wspomnień… Dodam tylko, że takich rysunków mam zachowanych więcej w pewnej zielonej teczce. Może kiedyś, będzie potrzeba coś z tego zaprezentować. Jak zwykle czas i okoliczności pokażą :)
W każdym razie, gdybym zaraz miał zejść z tego świata, to bloga z tym wpisem - pozostawiam w największej zgodzie ze sobą i w spokoju duszy... Amynt!
Jeśli o mnie chodzi, Oszacht nie był jedynie okaleczonym zielonym szpetarstwem, moje wspomnienia są tutaj bardzo jaskrawe, sięgają kilku dekad wstecz i mam na to szczególne dowody!
Ten rysunek powstał, gdy byłem w zerówce lub pierwszej klasie. I to chyba jeden z pierwszych moich rysunków kopalnianego szybu, który mimo kompletnej niezgrabności kreski - zachowuje rzetelność przekazu*. Namalowałem go po szkole, siedząc u cioci Bronci, mieszkającej obok domu rodziców, bo często u niej bywałem, gdy rodziców nie było w domu, jak wracałem ze szkoły - np. gdy stali w kilometrowej raji na pobliski CPN na Bończyku, bo akurat poszedł cynk, że żółta będzie! Więc tak wyglądał w latach 80tych szyb Wschodni: ceglane nadszybie z dwoma rzędami okien biegnących po obwodzie, czterospadowy dach kryty arkuszami blachy, no i co najpiękniejsze - głowica z ramą suwnicy i wygiętym w łuk zadaszeniem! Z tyłu podwójne dyfuzory stacji wentylatorów - jak było do końca, maszynownia także była w tej formie zachowana. I jeszcze jedna ciekawostka konstrukcyjna, która rzuca się w oczy i mam ją narysowaną także na innych rysunkach, gdzie wieża jest pokazana od strony kół, mianowicie do suwnicy nie dochodzi pionowa drabinka, tylko bieg schodowy po skosie! Czy tak było, to trudno będzie dopytać, bo nawet znając osoby, które wtedy pracowały na kopalni, jest to taki mało-znaczący detal, że nikt nie potwierdzi. Być może znajdzie się zdjęcie, ale w swoich zbiorach nie posiadam póki co.
*prowadzenie lin do Koeppy - wybaczcie, dalekie to od poprawności ALE w wersji kolorowej już jest prawidłowe!
To był zawsze mój świat, moja okolica, obok Oszachtu biegnie do dziś wąska asfaltowa, leśna droga, a nieopodal jest najwyższy punkt terenowy tej części Katowic i stała tam drewniana wieża triangulacyjna, już wówczas w stanie agonalnym. Ją także dobrze pamiętam, bo jeździłem tam z ojcem na rowerze. To był dobry leśny skrót z Janowa (ogólnie z Mysłowic), do Giszowca - szlakiem po dawnej wąskotorówce biegła przecież ścieżka w stronę giszowieckiej cegielni. Potem przecięła ją A4 i trzeba teraz z Huty Rozalli - dylać przez Morgi „Granicą Wesołej” w stronę Giszowca, jeśli już ktoś się uprze tamtędy, bo są bliższe leśne drogi :)
I jeszcze jedno „ujęcie” - tym razem w kolorze. Tak widoczny był Oszacht z daleka w 81 czy 82 roku, choć już wówczas niewiele górował nad czubkami drzew! Czy wieża była koloru jasnoniebieskiego? Wydaje mi się, że użyłem właściwej kredki i nie przekłamałem stanu faktycznego, wieże Wilson I i II także były malowane jasnoniebiesko. Jako ciekawostkę z tamtej epoki, celowo przefotografowałem te rysunki na podkładzie z pociętych projektów okolicznej fabryki domów. No właśnie, ja zawsze miałem na czym rysować, mimo deficytu bloków rysunkowych w tamtym czasie. Takich pociętych w a4 ozalidowych odbitek, ojciec z biura przynosił mi dziesiątki, po drugiej stronie były to białe kartki, więc miałem z nich użytek, było tylko jedno zastrzeżenie - nie dotykać językiem (nie lizać) tej zadrukowanej strony kartki, bo to była trująca chemia! Tu akurat tabelka rysunkowa nosi datę z 79 roku :)
To nie był przyjemny widok, ale w sumie szybszy, niż ten początkowo planowany z wywróceniem na bok.
Wieża Oszachtu odeszła po swojemu - bardziej natychmiastowo "łamiąc sobie kark". Tylko te koła jeszcze drgnęły, bezwiednie, jak zakończenia ośrodków nerwowych martwego bytu.
Gaśnie światło, kurtyna w dół!
Tak więc szanowni odbiorcy - dziś daję wam dowód, na moją fascynację śląskim krajobrazem od zawsze. Nic bardziej autentycznego i wcześniejszego już nie da się wytworzyć, no chyba, że ktoś kiedyś wymyśli machinę, do wizualizacji własnych myśli i wspomnień… Dodam tylko, że takich rysunków mam zachowanych więcej w pewnej zielonej teczce. Może kiedyś, będzie potrzeba coś z tego zaprezentować. Jak zwykle czas i okoliczności pokażą :)
Emocjonalne i świetne!
OdpowiedzUsuń