łolkmen story

Wchodząc dziś do domu w nieoświetlonym przedpokoju zauważyłem zarys leżącego na stoliku - obcego przedmiotu. Mam dość dobry zmysł postrzegania, który natychmiast podpowiedział mi, że tam leży łolkmen (walkman / przenośny odtwarzacz kasetowy) - co wydało mi się abstrakcją, bo jak, skąd? W następnych milisekundach analiza postępowała dalej: jeśli łolkmen to mój? który? Ten pierwszy mój na pewno nie, drugi też nie, bo inny kształt, czyżby, więc siostrzenica jednak znalazła i przywiozła mi mojego Sony?! Zbliżyłem się do stolika i oświeciłem światło, wstępna percepcja zadziałała trafnie, ale zdziwiłem się jeszcze bardziej. Szkoda, że to nie był żaden z moich, to był dyktafon kupiony przez mojego dziadka na początku lat 90tych, a dokładniej ja mu go kupowałem w Pewexie za złote. Przyzwoicie wykonana zwarta obudowa "Sanyo Cassette Tape Recorder M 1118", czyli pierwsze wrażenie dotykowe jasno sugeruje, że to nie byle jaka popierdółka z targu typu "Internaszional" czy inny "First" (niektórzy czytali "Fiast", takie było fikuśnie liternictwo LOL). Od razu dodam, że to cudo nie posiada żadnych specjalnych mocy, jeśli idzie o odtwarzanie muzyki, powiem więcej, on nawet nie jest stereo, bo jest prostym dyktafonem! Po obiedzie wziąłem to cudo, włożyłem dwa paluszki, …wcisnąłem PLAY. W tym momencie nastąpiło coś, czego nie sposób wytłumaczyć młodszym pokoleniom. Chodzi o poczucie tego idealnego oporu, jaki powodowało wciśnięcie przycisku odtwarzania w lepszych (przyzwoitych) odtwarzaczach przenośnych z zaaplikowanym precyzyjnym miniaturowym mechanizmem przesuwu taśmy! Nie jestem dalej w stanie opisać tego uczucia, więc się nie będę starał. Staruszek oczywiście zadziałał.
Wiele razy chciałem napisać o tych wspomnieniach, ale nie było ku temu okazji, teraz chyba jest najlepsza, bo przecież nie będę polował na Allegro na łolkmena, którego kiedyś posiadałem (choć miałem kilka razy taki zamiar). A tak to było, że własnego bardzo długo nie posiadałem, w Pewexie to tylko oglądałem na wystawach (zazwyczaj były Sony), w sklepie na "G" też nie było szans, bo żadnego górnika w rodzinie, a tam bywały głównie piękne modele Sanyo: podstawowy model bez i droższy z trójpasmowym korektorem, oba posiadały przewijanie w obie strony (bez żadnych reversów, dolby i innych bajerów) - kolega z klasy miał takiego, pożyczał takiego też mój kuzyn, więc słuchaliśmy go na przemian dzieląc się chwilową przyjemnością z wyższej półki… On miał potem własnego Panasonica - stary model RQ-J50, który nie grał może zbyt imponująco, ale miał cudowną zaletę: na dwóch paluszkach oferował niemożliwie długi czas słuchania, odtwarzał też metalówki* (do odtwarzania taśm typu IV stosowane były utwardzane głowice, a odtwarzanie tych taśm na zwykłych głowicach kończyło się wytarciem głowicy!) Mój pierwszy własny, wymarzony dostałem jakoś w 88mym na dzień dziecka i niestety był to - tu wstyd się przyznać - wyrób polski (jego mać). Tak, niestety kupiłem to cudo w kolorze czerwonym, zasilane czterema paluszkami, których energia zżerana była mega-szybko! I znów postąpiłem w życiu wątpliwą logiką ciecia Anioła "schodzimy na dno, żeby się odbić… a potem SPRĘŻYNA!" Z tym pseudo-przenośnym polskim badziewiem przebiedowałem kilka lat i nie dałem się skusić, żeby kupić w międzyczasie jakieś targowe badziewie na dwie baterie, liczyłem na coś ciekawszego. Na początku lat 90tych upatrzyłem w Pewexie (już za złote) skromnego Sanyo model MGP 19. Był bardzo, bardzo ubogi i nie posiadał nawet przewijania w tył (jak mój poprzednik z Unitry), ale był Japończykiem! Uprosiłem rodziców. Mimo prymitywnego wyposażenia tego modelu, naprawdę cieszyłem się nim wiele lat, przeżył nawet upadek z roweru podczas jazdy i dalej mi służył. To był taki przedmiot sprawiający autentyczną uciechę, mimo wielu swoich braków technologicznych. Ostatnim, jakiego kupiłem (już za własne), był Sony z Megabassem - ładny podstawowy model z przewijaniem w obie strony i tape selectem, grał półkę wyżej od Sanyo, ale nie sprawiał już tej radości. Kuzyn wtedy przywiózł z Niemiec Aiwę z wyższej półki z Dolby, reversem i korektorem (Aiwa w walkmanach, to była równie wysoka liga jak Sony) - pamiętam dobrze jakość jej dźwięku, którego poziom można dziś porównać z np. iPodem serii Nano. W każdym razie dla mnie w połowie lat 90tych skończyła się era łolkmenów, ale nie brnąłem dalej, żaden Discman mnie nie rajcował. W latach 2000 kupiłem podstawowego grajka mp3 - Creative, który też głównie leżał w szufladzie. Za to teraz, współcześnie jak najbardziej słucham jak każdy - ze smartfona.
*Taśmy typu IV były drogie, żadna BASFa nie skakała już do tej ligi, jednak by w pełni cieszyć się ich jakością dźwięku, trzeba było mieć sprzęt, aby na nich godnie nadrywać. Najprościej było to zrobić odpłatnie - wybierając sobie album do skopiowania z CD, bo przed ustawą działały legalne przegrywalnie płyt CD w Kato np. u Hipa czy w komisie na Pocztowej. Ja "metalki" TDK lub Sony kupowałem dopiero w drugiej połowie lat 90tych, posiadając w miarę optymalnie jakościowo "klocki" wieży.

Komentarze

  1. dobry tekst.
    Kajtek był spoko. Żarł 4 paluszki, ale słuchawki też miał duże i nauszne, nie douszune. dousznych jeszcze chyba wtedy nie było. Jego toporne kształty nie pasowały do żadnego paska, do żadnych spodni, a o kieszeniach już nie wspomnę.
    First rzeczywiście wymawiali Fiast, bo to "r" było tak dziwnie napisane. miałem taki zasilacz, z wszystkimi możliwymi wtyczkami, który służył mi zamiast baterii, jak słuchałem stacjonarnie. właśnie z tej firmy był. W moich kręgach wymawiało się jeszcze "rorate" zamiast "rotate" na grach tetris, ale to wynikało z braku angielskiego w szkołach. :)
    W połowie lat 90 pojawiły się walkmany tzw kombajny z radiem, reversem, eq, super bassem firm podobnych do international i innych kończących się na ...sonic
    miałem to szczęście, że w połowie lat 90 została zakupiona wieża Technics do domu. kopiowała idealnie tak że całe osiedle wpadało mi na chatę. zero szumów i innych sygnałów w tle przy przegrywaniu nawet z kasety.
    najlepsze kasety to wg były TDK i BASF. do dziś nie wiem ocb z tymi chromówkami. jakoś przy przełączeniu na Cr w magnetofonie gorzej grały. kolega, chodzący ZURT mówił, że lepiej zbierały. ciekawe co? bo na bank nie nuty :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hehe "Dupasoniki" we wszelkich odmianach - pamiętam! Najbardziej ambitny był chyba Thompsonic, robili nawet niezłe radia samochodowe, ale to zawsze był targowy margines jakościowy :/ W 96 kupiłem na raty pierwszą czterokondygnacyjną miniwieżyczkę Technicsa - seria CH 610 - dokładnie taką: http://i.ytimg.com/vi/xNFfmMFjwxs/hqdefault.jpg
      I tam już te lepsze taśmy pokazywały różnicę, magnetofon miał automatyczne dobieranie biasu do danej taśmy. A BASFy były bardzo wdzięcznymi taśmami - od "czerwonych" (najtańsza żelazówka) aż po Chrome Maxima, nagrywały wiernie choć trochę konturowo w porównaniu z TDK czy Maxell, które jednak brzmiały jakby bardziej plastycznie. Za to lepsze Sonówki miały tendencję do ślizgania się na słabych torach przesuwu np. takie polskie cuda jak dwukasetowa "Manuela" czy zmodernizowana "Kaludia II", których mechanizmy przez wprowadzenie pewnej innowacyjności obsługi charakteryzowały się potworną nierównomiernością przesuwu - po prostu fałszowały jak skur... Podstawowym ulepszaczem dźwięku było Dolby B w tych wieżyczkach, bo C to już była wyższa półka sprzętu. Z tym Dolby to było tak, że włączało się przy nagrywaniu, ale podczas odtwarzania trzeba było to wyłączyć, w przeciwnym razie owszem szum był wycinany ale przy okazji dźwięk był stłamszony i zamulony :) Fajny temat, jeszcze może go rozwinę jakimś wpisem, albo Ty coś napisz przy okazji u siebie.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty