Koniczynki czar

W zamierzeniu nie ma to być jakiś lansiarski wpis, wspominałem już walkmany, pierwszy sprzęt stereo, zegarki elektroniczne, więc teraz nieco wejdę w branżę ciuchów:)
Dorastanie w latach 80tych, to niezapomniana kwestia, wiele z sytuacji zastanych wtedy raczej wykracza poza wyobrażenia młodego pokolenia żyjącego współcześnie! Nie mieliśmy walkmanów, sprzętu stereo, komputerów, figurek Mattela, miśków Haribo no i ciuchów z „Adasia”, co nie znaczy, że tych rzeczy jeszcze nie wymyślono, otóż mieli je ci, których rodzice posiadali zachodnie waluty i kupowali w „Pe-ku”, także rodzinom „z pakietami” z Niemiec się wiodło (przynajmniej to Haribo było), no i dzieciaki górników również źle nie miały, bo na „G” rzucano fajne towary. Natomiast nam – przeciętnym – pozostawało oglądanie niemieckich katalogów czy prospektów, zaprzęganie własnej wyobraźni do kreatywnych zabaw, imitujących tamten zachodni świat, czy wystawanie pod Składnicą Harcerską z wypatrywaniem kolejek PIKO, bądź modeli do sklejania w 1:72, ale po latach śmiało stwierdzam, że warto było w ten sposób to wszystko przeżyć!
Logo adidasa – tzw. koniczynka – wprowadzone w 72 roku, to był wtedy tak rozpoznawalny symbol, jak Coca Cola czy Sony, widywało się je najczęściej na bandach reklamowych stadionów no i kostiumach sportowców, gdy w TV emitowano mś. w piłce nożnej, a pierwsze, które pamiętam, to była Espana 82 z grubą pomarańczą jako maskotką ;) Jak najbardziej kojarzyło się też konkurencyjną Pumę i jej charakterystyczne "skoczne" logo, i to był też naturalny powód rywalizacji wśród kolegów – wolisz Pumę czy Adidas, podobnie jak Lambordżini czy Ferrari itd. :) Nikt nie miał, ale każdy się mądrzył :D Ja rywalizowałem z kuzynem o wyższości danej marki odzieżowej, poddawałem to pytanie także statystycznej analizie w jakiejś chłopięcej odmianie „złotych myśli”, które to krążyły po klasie w podstawówce :)
Jakie więc szanse jawiły się na posiadanie własnych trzech pasków? Raczej się nie jawiły, bo  przypomnę, że w 86 roku, to już w kraju była taka chujowizna w sklepach – właściwie w ogóle gówno na półkach było – że za sukces rodzinny uznano, gdy sąsiadka cioci z Bystrzycy Kłodzkiej, która pracowała w pobliskich Czechach, załatwiła mi czeski owerol (czyli po prostu dres: góra i spodnie) i nie był to żaden Adaś, czy inna firmówka, tylko czeski wyrób zwykłej jakości w kolorze niebieskim, z dwoma białymi paskami na rękawach. Jednak marzenie o ciuchach z „koniczynką” niezmiennie we mnie trwało, a marzyć nikt nie zabroni :) W 85tym siostra poznała swojego przyszłego – czyli mojego przyszłego szwagra – i on posiadał kilka wypasionych rzeczy na stanie, jego ojciec pracował na kopalni, a mama w magazynie jednego z elitarnych katowickich hoteli… To też u niego – czy raczej na nim – pierwszy raz ujrzałem prawdziwy ciuch z Adidasa, nota bene ta biała koszulka z czarnym logo i naszywanymi paskami wciąż jest do kupienia pod jakże wiele mówiącą nazwą CLFN TEE ;). 
Trwałem więc w nieustającym podziwie dla tego przystojniaka, karateki, posiadacza stereo i młodego górnika z dobrym gustem, pielęgnując status quo.
Jak już kiedyś wspominałem we wpisie o zegarkach,  przezwyciężenie niemożliwości posiadania jakiejś rzeczy, zabawki, sprzętu w tamtych czasach, silnie motywowało mnie do działań nierzadko wykraczających poza pojmowanie pozostałych domowników, ale nie baczyłem na to, liczyła się satysfakcja z osiągniętego efektu. To pamiątkowe zdjęcie mojej osoby też wykonał szwagier w 87mym roku, swoim nowym Zenitem (kupionym na „G”), które własnoręcznie wywołał w urządzonej ciemni w domu moich rodziców. Dres miał czarne spodnie i intensywnie żółtą bluzę z czarnymi paskami (czterema), miał gustowne zameczki kieszonek i nawet przy nogawkach, był przyzwoicie wykonany (jakość materiału) i stale był na mnie lekko za duży, ale nie była to jakaś firmówka, bo np. wspomniane suwaki zameczków nie były sygnowane przez YKK - to taki niepozorny wyznacznik "dobrego pochodzenia". Nie pamiętam kto mi go załatwił, i choć głównie leżał w szafie, postanowiłem jeden raz się w nim pokazać - dodając tylko od siebie kilka istotnych drobiazgów. Logotypy trzech listków, nazwę firmy oraz fragmenty trzech pasków wyciąłem żyletką z czarnej oraz żółtej szkoty* i nakleiłem w widocznych miejscach dresu oraz - jak widzę - jeszcze na tą białą koszulkę. Tak, chciałem przez chwilę stać się kimś lepszym, i chwila ta została utrwalona kadrem w futrynie między kuchnią, a holem naszego domu!
Swojego pierwszego prawdziwego ciuchu z Adasia doczekałem się niedługo potem, to był pomarańczowy t shirt z małym logo na piersi, ale bez podpisu firmy i trzema naszywanymi paskami na rękawach, na pewno był to oryginał, ale nie z Peweksu tylko… z holenderskich darów! Pozwolicie, że okoliczności „przechwycenia” tego transportu nie będę wyciągał publicznie, to były takie szalone czasy, nie ma sensu próbować tego tłumaczyć współcześnie, bo nikt tego nie pojmie, albo jeszcze coś na opak wywnioskuje! :D Z kolejnych holenderskich darów rodzice wyciągnęli mi jeszcze krótkie sportowe spodenki, w kolorze czarnym z paskami i nadrukowanym żółtym logo adidasa. Powiedzmy, że byłem z tych rzeczy zadowolony jak z posiadania prawie-walkmana Kajtka, no ale lepsze to, niż przyklejanie wycinanek na nonejmowy dres! ;)
Gdzieś w 88 czy 89tym w polskich obuwniczych, pojawiły się sportowe trampki (a’la sneakersy) zarówno Pumy i Adidasa, wszystkie były z czarnej skóry z białymi wstawkami znaków firmowych. Te trampki właściwie wyglądały jak identyczny model butów, posiadając tylko inne przyszyte znaki firmowe, przypominając ni to „Dragony”, ni to „Suede” i szczerze mówiąc nie mam pojęcia kto to produkował? Kuzyn kupił wtedy te Pumy i twierdził, że są nie do zdarcia, ja po czasie kupiłem Adiki i chyba też były niezłe, choć jakoś nie mam szczególnych zapisów wspomnieniowych w swojej pamięci, no ale to były pierwsze Adasie na nogach!:)
Lata 90te, to już nowa szkoła, jakby dorosłość (haha, znalazłem dziś zdjęcie ze studniówki w SiTG na Nikiszu), zmiany w gospodarce i wszechobecna targowa / giełdowa – kolorowa – dziadowizna, bluzy Chicago Bulls z kapturem, buty pseudo-kowbojki, jasne jeansy ze skóropodobnymi wstawkami przy kieszeniach i szerokimi nogawkami…, i w ciul nonejmowych adidasów, z których miałem jakieś o nazwie Strike Force:D Czy krój butów typu sneakers zniknął wówczas z popularnego rynku?! Przestałem się tym interesować, i oczywiście umknął mi fakt, że adidas wycofał swój najpiękniejszy znaczek firmowy, wprowadzając takie sobie trzy pochyłe paski. W połowie lat 90tych wraca ten lepszy rynek ciuchów już za złotówki, dostępny teoretycznie dla każdego! Levi’s z zadziwiającym wnętrzem otwiera się przy 3 Maja (dziś jest tam salon gier i sklep z wódą), nieopodal powstają dwa Big Stary**, Diesel, a ja wciąż nie mam parcia na „prawdziwe” sportowe buty, nie jestem w stanie stwierdzić, gdzie wówczas powstał firmowy sklep Adidasa, Pumy czy innych nieznanych mi wcześniej marek jak np. Nike, pewnie też było to w ścisłym śródmieściu Kato – czyli w okolicach dworca i 3 Maja lub przy Wieczorka?! Fakt, że w 97mym, w mysłowickim Realu otwierają między innymi Lee-Wrangler oraz Adidas, i tam kupiłem pierwsze swoje – ups – najpierw Pumy Trinomic (to na sklepie Real), dopiero kolejne były Adidasy – moje pierwsze w nowym już ustroju i z nowym logo ;)
A jednak te rzeczy z poprzednim - historycznym - logo „koniczynki” są nadal produkowane i sygnowane nazwą Originals. Czy są lepsze od typowych trzech pasków? Uważam, że są po prostu ikoną marki i nie współczesny lans (no nie aż tak) ale wspomnienia, kierują mnie od czasu do czasu, by coś symbolicznego zakupić, a już sportowe buty to koniecznie:)
Tak by to wyglądało na dzień dzisiejszy, a trochę jeszcze tych wspomnień by się znalazło. Z ciuchów, to na pewno Levi’s, czy choćby Montany, albo samo dekatyzowanie (sic!) Ale nie wiem, czy będę to kiedykolwiek opisywał. BTW obfotografowanie ludziom tyłków dla ilustracji zdjęciowej posta, to już może przekraczać pewne granice! :D Wiele różnych wspomnień czeka na tzw. podatny grunt, muszą dojrzeć albo ja muszę, żeby o tym coś wspomnieć. Jednak gdybym nie miał w zbiorach tego starego zdjęcia – a mam nawet inne, z pierwszą oryginalną koszulką – to by nie było podwaliny do opisania, jakiś impuls zawsze musi nastąpić, fajnie, że tym razem tłem była stara fotografia. Tylko tyle i aż tyle na dziś.

A może resoraki następnym razem? Nawet mam już pomyślane jedno zdjęcie i to jedno wystarczy!

Na koniec podziękowania dla wszystkich, którzy zechcieli mi pomóc, przy ilustracji zdjęciowej tego wpisu - super jesteście! :)


Objaśnienia:
* szkota – potocznie miękka taśma izolacyjna, występująca w kilku kolorach najczęściej czarnym, czerwonym, niebieskim i żółtym. Nazwa wzięła się od produktu 3M Scotch, której posiadanie też znacząco podnosiło status w klasie podstawówki, ojciec załatwił z pracy kilka roleczek tej właśnie oryginalnej. A oryginał od dziadostwa różnił się choćby wytrzymałością kleju i braku lepkich pozostałości w przypadku zamierzonego odlepienia. W czasach podstawówki używało się tej taśmy do klejenia krawędzi paletek pingpongowych tzw. Hanojek (koreańskie rakietki – nie mylić z Gold Cup’ kami!) aby nie strzępiła się guma okładzin. Klej oryginalnej 3Mki wytrzymywał wielokrotne odklejanie i przyklejanie np. na inne paletki – znakomity amerykański produkt!

** trzeba przyznać, że Big Star bardzo umiejętnie się wypromował na ciemnocie klientów, to nie była żadna amerykańska firma z tradycjami, a posuwali się w zakłamaniu nawet do tego stopnia, że sprzedawano gustowne metalowe tabliczki do kluczy z wybitym prasą lipnym adresem gdzieś w L.A. Takie to były czasy zdecydowanych działań rynkowych, no ale jakościowo ta polska firma trzyma raczej przyzwoity poziom – moje pierwsze dwie pary „lepszych” dżinsów tam właśnie w latach 90tych kupiłem i to były naprawdę prawdziwe wycierusy, o których tylko marzyło się w PRLu! :)

Komentarze

  1. bardzo fajny tekst. chętnie napisałbym swoje przemyślenia nt. stylów późnych lat 80 i dziewięćdziesiątych, ale jak zwykle czekam aż mnie najdzie :)
    kurde, toś mnie teraz zawiódł, że Big Star to polska firma, aż z ciekawości sprawdziłem w wiki, zawsze myślałem, że to jakiś konkurent Levis' czy livajsa jak kto woli i że to Ameryka w kolorze indygo :) wiedziałem tylko, że americanos to polska firma. ale tak czy owak, jakościowo jeansy prezentowały się lepiej niż bugjo czy inne kingjo ze sztandu na fjorgu.
    wystrzegałem się jak mogłem oweroli z czterema paskami, nie chciałem w nich chodzić, aż w doma były haje, bo dla rodziców był to zwykły dres.
    rzeczywiście na rajfleszlusie napis YKK był symbolem jakość, zawsze sprawdzałem czy na adasiu jest tak wygrawerowane.
    o resorówkach mógłbyś napsiać. były matchboxy podobno amerykańskie na których pisało made in macau i majorette z takimi szerokimi kołami - chyba francuskie. te amerykańskie lepiej podskakiwały.

    OdpowiedzUsuń
  2. przypomnialo mi sie o tym dopiero teraz i zaczolem szukac
    patrze a to ja na pierwszym zdjeciu przed galeria w katowicach
    a tak wogole to fajny blog zycze kolejnych dobrych zdjec

    OdpowiedzUsuń
  3. przypomnialo mi sie o tym dopiero teraz i zaczolem szukac
    patrze a to ja na pierwszym zdjeciu przed galeria w katowicach
    a tak wogole to fajny blog zycze kolejnych dobrych zdjec

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty