KK - wakacji wspomnienia raczej mgliste oraz całkiem jaskrawe

Zamiast współczesnych zdjęć kolejnego odpoczynku na podładowanie akumulatorów w Kotlinie Kłodzkiej A.D. 2020 - wysilę się na zdjęciowe zilustrowanie do kilku wspomnień z wczesnego dzieciństwa.

Rumsztyk z cebulką


To było w moim rankingu topowe danie w restauracji Pod Kasztanem. Wnętrze klasyka: mordownia z barem i siekierą w powietrzu..., a za ścianą i ciężką kotarą przejście do restauracji dla gości.  Oczekiwanie na danie +/- 30 minut? Ale jeszcze się czekało zanim kelnerka pofatyguje się do stolika zamówienie zebrać! Klasyka w PRLu, te knajpy rodzice mieli pochytane w okolicznych miasteczkach i uzdrowiskach, wszędzie było podobnie, tylko fochy i nieuprzejmość obsługi większa / mniejsza. Ciekawostką też było, że do picia była tylko Pepsi w butelkach - tzn. Coca Cola nie występowała w gastronomii w tym rejonie kraju! Ale dania smakowały zawsze, szczególnie wspomniany rumsztyk z cebulką i ziemniakami.

Niemiec w Audi Quattro


Sytuacja na zakręcie 180 stopni - rajdówki jadą z Ponikwy (nieco od dołu) i na tym maksymalnym zakręcie zaczynają się wspinać pod górę w stronę Poręby. Stoimy z kuzynem bardzo blisko po lewej stronie i czekamy co pojedzie najlepszego. Jest! Audi Quattro - które wtedy rządziły na rajdach - wpada w ten wiraż i... zatrzymuje się. W środku zadowolony "Jurgen"* w ciemnych brylach, żujący gumę. Pewność siebie emanuje z niego dookólnie. Myśleliśmy, że ma jakąś awarię - już chcieliśmy podchodzić do samochodu zrywać zachodnie naklejki! A tu nagle jak on dał po piździe i wyrwał z driftu pod tą górkę! To było coś, to był przepiękny lans, żeby takie łebki jak my mieli co przeżywać i opowiadać następnymi dniami! To działało, zdecydowanie. Ten kierowca wygrał tym Audi cały wyścig, jak się potem dowiedziałem.
Jak teraz szperam po Wikipedii - to musiał być 44 rajd Polski, ponieważ wtedy bazą był Wrocław i OSy rozgrywane w miasteczkach Dolnego Śląska. Poza tym tylko w tamtym rajdzie, a także w 88mym wygrał kierowca w Audi Quattro. *I wcale to nie był Niemiec!:)

Mama dej mi bryle! / Uncle Marian nie przejdzie!


Wyjście na Szczeliniec, też druga połowa lat 80tych. Uncle Marian nie był moim wujkiem, ale był przyjacielem rodziny z czasów wyjazdów do NRD, miał spory brzuch, choć sylwetkę smukłą, bo kiedyś był sportowcem. No i wszyscy się podśmiewali, że nie przejdzie z tym brzuchem przez Ucho Igielne i wiele innych skalnych niespodzianek :) A tą prośbę o okulary przeciwsłoneczne, to ja wykrzyczałem gdzieś tam już na Błędnych Skałach, nieświadomie gdy akurat w pobliżu stali Niemcy z wycieczki. Wtedy nie miałem świadomości, dlaczego rodzice tak się oburzyli, myślę, że to przez te wojenne perypetie życia na Śląsku. Kiedyś Mama wspominała, jak jeździli do NRD, gdy taki celnik "zaszczekał" po niemiecku, to wszyscy byli posrani ze strachu w przedziale wagonu. Tak, to na pewno rodzaj traumy z czasu wojny.

Robot na ławce w parku


Sytuacja kuriozalna, bo Pan Marek zawsze dostrzegał więcej od innych! Wieczór, rodzice zajmują się swoimi wakacyjnymi rozrywkami o tej porze - czyli szpilują w karty albo kości. Ja tymczasem spoglądam przez okienko na poddaszu, za którym jawi się akurat tonący w świetle żółtych latarni Park Zdrojowy i... na ławce siedzi jakaś nieziemska postać - podobny do tych androidów z "Żandarm i Kosmici", siedzi i nie rusza się. Po kpiących komentarzach dorosłych na zgłaszane przeze mnie zjawisko - tylko Mama zgodziła się pójść tam ze mną, by to zobaczyć z bliska. Na miejscu ławka niestety była już pusta. Tymczasem patrząc z okna - znowu siedział tam ten robot! Zjawisko wyjaśniło się rano - to młoda brzózka rosła w pasie zieleni, a spojrzenie na nią z perspektywy okienka lukarny wieczorową porą dawało takie złudzenie wraz z pobliską ławką.

Rozmowy na-tunelowe


Na stację najlepiej chodziło się z moim wujkiem chrzestnym i koniecznie wieczorem. Wyciągał z bagażnika Syrenki taką porządną latarkę na 6 baterii R20 i żadna leśna droga, a nawet tunel - nie były straszne. Siadaliśmy na dworcowej ławce i rozmawialiśmy na różne ciekawe tematy, a potem przyjeżdżał wieczorny pociąg - zwykle SU-45 z piętrusami w składzie. Gdy światła pociągu nikły w tunelu, to był czas by wracać do domu, a następny dzień wakacji znowu przynosił wspaniałe przygody / albo nowe znajomości chłopięco-dziewczęce :)
Tam , na tej stacji jest jeszcze jedna fajna historia z początku lat 80tych, gdy ze stacji ruszał pociąg w stronę Międzylesia (czyli nie do tunelu) - dziadek chwycił mnie za rękę i krzyknął "gonimy go". Jakież było zdziwienie, gdy po kilkunastu metrach takiego biegu - maszynista zatrzymał skład, aby dziadek z wnuczkiem jednak zdążyli! :) No i daliśmy nura w bok z peronu. I takie małe lecz jaskrawe zdarzenia wpisują się w pamięć na zawsze, to są podwaliny wspomnień.

Estetyczny nadzór pocztówkowy!


No właśnie, jeśli czegoś z przeszłości nie można udowodnić współcześnie za sprawą internetów, ktoś może zarzucić, że to wcale nie istniało. Tu właśnie nie mam żadnego dowodu, świadkiem jest jedynie moja pamięć, a także spostrzegawczość mojego Taty, który zwrócił mi wtedy na ten szczegół uwagę! Otóż w czasach PRLu, to małe uzdrowisko szczyciło się pokaleczoną już niestety poniemiecką architekturą licznych sanatoriów, której uroki zawsze widniały na pocztówkach, ale Zakład Przyrodoleczniczy "Karol" nigdy na żadnej widokówce nie pojawił się sfotografowany współcześnie (tzn. w latach 80tych) powodem był szpetny wysoki blaszany komin, który postawiono obok nieczynnego ceglanego, który istniał od początku. To ciekawe, że akurat ktoś zatwierdzający zdjęcia do pocztówek nie chciał pokazać tamtego współczesnego szpetarstwa?! Naprawdę miły to akcent! Ot taka ciekawostka, po prostu nie ma pocztówki z blaszanym kominem. Na pewno po 90tym roku, ale nie wiem dokładnie w którym roku - blaszaka rozebrano, a kanały spalinowe poprowadzono w starym ceglanym kominie. Więc współcześnie komin jest jeden - stary z widoczną ingerencją nowszej technologii. Taka hybryda 2 w 1 :/ Więc można śmiało wykonywać ładne nowe pocztówki ze świeżymi zdjęciami zabudowy. No właśnie tylko ta era już jakby umarła, no dobra, to magnesy na lodówki teraz można :)

Repertuar stały



Czy na wakacjach chodziło się do kina? Oczywiście, a gdy nie było pogody to nawet dość często (codziennie?) Jednak specyfiką tamtego czasu była pewna niezmienność repertuaru. Otóż na dwutygodniowy pobyt - lokalne Zdrojowe kino wyświetlało zazwyczaj trzy filmy i w kółko te same! Mniej więcej gatunkowo: jakiś melodramat / komedia + coś polskiego (w którym zwykle się dupcą...) + film amerykański. To też w pamięć zapadły mi trzy tytuły, które na wakacyjnych pobytach widziałem największą ilość razy:

- Spokojnie to tylko awaria
- Powrót Jedi
- Komandosi z Nawarony

Jeśli chodzi o ten ostatni, podobno była to tylko taka sobie kontynuacja głośnego filmu "Działa Nawarony", ale nigdy tego pierwszego nie widziałem, a może powinienem, bo to klasyka? Ale Indiana Jones w żołnierskim mundurze rządził, a sceny batalistyczne były wciągające. No i ta prześmieszna scena, gdy linka ścina głowę hitlerowskiemu dowódcy*. W sumie na to się czekało oglądając któryś tam raz z kolei na niewygodnych drewnianych krzesłach.

W pamięć zapadały także PKFy wyświetlane przed seansem - ciągle te same, w jednej z nich Jerzy Bończak pokazywał na scenie jakąś dziwaczną mimikę / gestykulację a'la de Funes, a Bończaka kojarzyłem wówczas jedynie z serialu Alternatywy 4.

*dokładnie ta scena z linką ścinającą głowę przypomniała mi się, gdy zobaczyłem mocowanie tego manekina przed sklepem "Odzież Marek" w Paczkowie, w którym to kupiłem sobie potem fajny T-Shirt.

Chciałem jeszcze dodać wspomnienie o tym, że pierwszy zakupiony w Pewexie w Bystrzycy Kłodzkiej (róg Okrzei i Wojska Polskiego) - w ogóle pierwszy w życiu - batonik Mars jadłem małymi porcjami przez cały dzień, ale w to chyba nikt nie byłby w stanie współcześnie uwierzyć, więc pominę ;)

Komentarze

Popularne posty