W pewnym miejscu
Jeśli chodzi o korzystanie z usług fryzjera, mam z tym ciągły kłopot. Chodzi głównie o czas, który przecieka przez palce, nie ma kiedy, za późno z pracy..., a u fryzjera zwykle trzeba czekać, dlatego odwlekam odwiedziny tej „konieczności” jak długo się da. No i mam z tym jeszcze taki problem, że po prostu boję się wejść do fryzjera! Nie wiem dlaczego, boję się tam dziewczyn, bo fryzjerki, to zwykle zwariowane dziołszki o kolorowych włosach?! :) Nie ważne, ile w tym prawdy, faktem są moje ciągłe poszukiwania tejże usługi! I to mówi synek, który niemal całe dzieciństwo w Zakładzie Fryzjerskim spędził! :D Z polecanych i niepolecanych zakładów w okolicy, odwiedziłem już prawie wszystkie. Z rezultatem lepszym, lub fatalnym… Pamiętam, że Wojtek - radny i społecznik z Nikisza - bardzo polecał mi ten na Carmerze. Szczerze, to nie sądziłem, że w tym zapomnianym budynku przystankowej wiaty, funkcjonują jeszcze jakieś usługi, a jednak - za zakratowaną witryną okienną, widać było mnóstwo klientów! To też realizując niedawno zdjęcia na Wieczorku, przypomniałem sobie o potrzebie skorzystania z usługi i wstąpiłem właśnie tam, wchodząc nieśmiało - wpadłem na znajomego inżyniera ze Staszica, z którym nie widziałem się co najmniej od czasu likwidacji KHW. To już był dobry znak!
Gdy we wrześniu 93 roku, Pani Ewa otwierała swój Zakład, kopalnia jeszcze działała pełną parą! Carmer*, to bardzo ruchliwy punkt w dzielnicy, wtedy kumulowały i krzyżowały się tam różne drogi transportu. Jezdnię dwukrotnie przecinała kopalniana wąskotorówka - rozgałęziając kierunki z Poniatowskiego w stronę Ligonia-Wilsona i w stronę Pułaskiego. Wówczas, podłużny budynek wiaty z mieszczącym się weń zakładem, znajdował się wewnątrz owego trójkąta komunikacyjnego - zamykany po bokach dwiema nitkami torów, a od frontu ruchliwą jezdnią ulicy Szopienickiej (dawniej Wojska Polskiego) Pani Ewa dobrze pamięta, że w tamtym czasie mówiono jej, że kopalnia pofedruje jeszcze 25 lat. No i proszę, przy wcześniejszych, różnych zapowiedziach, prognozach, że już koniec, że jeszcze trzy lata wydobycia itp. - te 25 lat stało się faktem!
Dziś najprościej rzucić modne określenie, że miejsce jest kultowe, ale ja bym powiedział, że bardziej jest to - to „pewne miejsce”. A w „pewne miejsca” chodzi się najczęściej z polecenia i wychodzi się z niego z zadowoleniem - polecając innym. To też można wyczytać z niezwykle szczerej treści, na odwrocie pamiątkowego podarunku z motywem branżowym**, który Pani Ewa otrzymała od stałego klienta z okazji 25 lat istnienia Zakładu: „… i inksi, kerzy trefiyli do Waszego Geszeftu z drogi…” I nic nie trzeba dodawać, też tak tam trafiłem :)
Gdy spytałem jednego z klientów, od kiedy tam przychodzi - po chwili zastanowienia odparł - od zawsze! Bywa, że chodzi i trzy razy w miesiącu, dlatego raczej wątpliwe, by zakład stracił na popularności z powodu likwidacji kopalni. Sam się zdziwiłem, że jeszcze przed otwarciem zbiera się już dwóch, trzech klientów. Odwiedzają regularnie swój Zakład - ten z witryną bez szyldu, bez nazwy - na Carmerze po prostu.
*Carmer - potocznie na Carmerze (np. przystanek ), to lokalna nazwa tego fragmentu dzielnicy - przy samej kopalni, oczywiście nazwa została „erbnięta” z niemieckiej nazwy szybu Pułaski.
** To jest maszynka ręczna - do strzyżenia, pamiętam je bardzo dobrze, dziadek miał ich wiele. Bardzo ładnie pracowała w nich mechanika, szczególnie ten płynny (analogowy?), acz zdecydowany przeskok dźwigienek, między stanem „jałowym”, a już „tnącym”, że tak to określę :)
Komentarze
Prześlij komentarz