Zakład
Zakład,
to miejsce na stałe zakodowane w mojej pamięci i w ogóle we mnie. W Zakładzie
bywałem od najmłodszych lat dzieciństwa. Jego wnętrze pierwotnie wyglądało
inaczej, choć gabaryt pomieszczenia pozostawał ten sam. Aranżacja zawsze dzieliła się na damski i męski, sekcję suszarek z aneksem do mycia,
szafami na ręczniki i wszelkie zestawy farb oraz utajnioną kanciapę, w której
socjal i przebieralnię miały dziewczyny. Tamtą – optymalną – aranżację na pewno
wymyślił mój dziadek, w konstrukcjach ścianek działowych były różne wyginane,
chromowane rurki, a zawieszenie jarzeniówek (dziś mówi się świetlówek) to już w
ogóle była awangarda!;) Dziadek był niezłym majsterkowiczem i potrafił zrobić
coś z niczego, podobnie jak jego brat, który świetnie znał się na stolarce,
dlatego niektóre składowe całych konstrukcji były przedziwną zbieraniną pasujących
elementów. Do zakładu, oprócz wejścia głównego – w charakterystycznym portalu
na elewacji – wchodziło się także z mieszkania dziadków, przez istniejące za
zasłoną stare drzwi dwuskrzydłowe, z których tylko jedno skrzydło było
przejściowe, a drugie zamknięte na amen, stanowiło zestaw ukrytych za zasłoną
półek w tejże wnęce drzwiowej. Mieszkanie dziadków było specyficzne, bardzo
wysokie z oknami tylko na elewacji północnowschodniej, bo cały parter tego
dużego domu był przeznaczony na konsumy i ich zaplecza magazynowe. To
mieszkanie właśnie z części zaplecza zostało wygospodarowane. Przez to, do dziś
nie lubię wysokich mieszkań w starym budownictwie, choćby nie wiem jak pięknie
zaaranżowane były. Ale mieszkanie miało swój urok, spędziłem tam wiele, wiele
dni życia, choć spałem u dziadków tylko kilka razy. Poza tym, było na zawsze
połączone z Zakładem, wróćmy więc do niego. Podłoga była deskowa i te deski
były pokryte taką czarną matową farbą, nie wiem czy ona miała jakieś
właściwości ochronne czy impregnacyjne, ale włosy z tej powierzchni
bezproblemowo dawało się zamiatać. Na dziale męskim była ławeczka przy ściance
działowej, na której zwieńczeniu wkomponowane były w poziomym pasie
powiększenia starych zdjęć z Giszowca. Lubiłem im się przyglądać, szczególnie
jednemu, na którym był ujęty fragment wąskiego toru. Na wspomnianej ławeczce
leżał też taki sztapel z gąbki, który się podkładało dzieciom pod tyłek, żeby
fryzjer miał łepetynkę na dobrej wysokości. No właśnie fotele, ze dwa lub trzy
bardzo stare, ciężkie, drewniane, obciągnięte grubą skórą dziadek zachował do
siedzenia w swoim małym gabinecie – w domu moich rodziców, a te w Zakładzie
były już nowsze, ale również masywne na dziale męskim i dużo zgrabniejsze na
damskim, na wszystkich świetnie się siedziało – siedzisko było przyjemnie
miękkie obszyte jakąś sztuczną skórą czy czymś takim. Blaty, nad którymi
wisiały duże owalne lustra z bocznymi kinkietami, zarówno na męskim jak i
damskim były z marmuru – odpowiednio czarnego i białego, a między tymi blatami wkomponowane
były wielkie białe umywalki o płaskim dnie, one już jednak służyły, jako
zasobniki do gromadzenia potrzebnych przyborów, ale dawniej tak myło się głowy
klientom – na każdym stanowisku. W Zakładzie lustra i ich duża ilość, to cecha
normalna, przez co cała przestrzeń tego miejsca wydawała się znacznie
rozleglejsza, w zafałszowanych światach odbitych:) Z ciekawych przedmiotów interesujące
były drewniane głowy do modelowania peruk czy też ich wykonywania! Głowy ważyły
sporo, przypuszczam, że niewiele mniej od prawdziwej!:) Świetną sprawą była
komunikacja, bo można było poruszać się w pętli, a to dawało spore możliwości
np. podczas zabaw w chowanego, które najczęściej sobie cichaczem urządzaliśmy z
kuzynem, gdy już było po godzinach pracy! Inną fajną zabawą w zakładzie, którą
można było robić nawet w godzinach pracy było pienienie mydła pędzlem do
golenia w takim specjalnym ceramicznym naczyniu. Wiadomo, że dzieciaki
wymyślają różne dziwne zabawy i dorośli nie muszą kumać, o co chodzi, mnie to
mydlenie się podobało, choć przyczyniałem się nieświadomie do większego zużycia
tego specjalnego mydła do golenia! Także ciekawostek i tajemniczych miejsc było
w Zakładzie mnóstwo i nie sposób mi tu wszystkich opisywać, był też
charakterystyczny zapach nie do opisania, chemia + ciepło suszonych włosów coś
takiego jakby! W ogóle klimat "Zakładu" przedstawiony w filmie
"Akademia Pana Kleksa" jak najbardziej mi pasował, to właśnie było
takie niesamowite miejsce ze swoimi tajemnicami!;) Do tego dziadek po godzinach
naprawiał stare lalki, które ludzie przynosili, może z sentymentu czy
pamiątkowe mieli, bo to były bardzo stare zabawki. Za to miały ruchome elementy
np. kończyny albo mrugające oczy i to się tam w nich psuło, jednak sam wygląd
tych zabawek zdecydowanie nie był ze współczesnej epoki i to momentami dość
upiornie wyglądało;)
Gdy w
Zakładzie pojawił się pocztowy telefon* pod koniec lat 80tych, to było
niesamowite ułatwienie dla całej rodziny – czerwony aparat z tarczą tam i drugi
żółty w mieszkaniu dziadków – i świat stał się jakby bardziej dostępny! Kilka
razy z kuzynem robiliśmy sobie oczywiście żarty, dzwoniąc do losowych osób ze
spisu numerów, ale to naganne zachowanie i przemilczę takie incydenty!
W
Zakładzie, przez jakiś czas było akwarium z rybkami słodkowodnymi, ja byłem
zapalonym akwarystą i miałem 100 litrowe w domu, ale zapewne w wyniku jakiegoś
dealu z dziadkiem i tam zostało postawione takie mniejsze dla umilenia wystroju.
Przez
Zakład w ciągu kilkudziesięciu lat z mojej pamięci przewinęło się mnóstwo
pracowników, na 99% zawsze dziewczyn. W tych pierwszych latach mojej pamięci o
Zakładzie one były o wiele starsze, ale ja z każdą z nich byłem po imieniu,
zrozumie to każdy, kto ma o naście lat starsze rodzeństwo!:) Gdy byłem już
starszy, to i zmysł obserwacji działał lepiej, pamiętam je, gdy przychodziły
takie szare myszy, jako uczennice, po niedługim czasie nabierały doświadczenia
no i fryzury, a szczególnie kolory włosów im się zmieniały diametralnie! Potem
już dorosłe odchodziły, otwierały własne interesy, wpadały w odwiedziny z mężami,
potomstwem itd. Ponieważ piszę ten tekst tydzień przed świętami, wypada
wspomnieć, że tradycją pracującego tam personelu było malowanie kompozycji
świątecznych na lustrach. Różne osoby wykazywały się przy tym mniejszym czy
większym talentem plastycznym, ale stworzone na każdym z sześciu głównych luster
(3 damski + 3 męski) prace, były zawsze mocno oryginalne. W sylwestra zaś
personel przebierał się w jakieś wymyślne czy bajkowe postaci i panująca wesoła
atmosfera udzielała się każdemu z klientkami włącznie.
W
Zakładzie, odkąd pamiętam bywały ważne osoby np. abp Zimoń, Kazimierz Kutz,
dyrektorzy kopalni Staszic**, lokalna elita fryzjerska, harcerze... toczyły się
tam po godzinach jakieś strategiczne ustalenia dotyczące życia na Giszowcu i
nawet nie śmiem przypuszczać, co jeszcze!:) Także Ewald Gawlik bywał tam bardzo
często, był przyjacielem dziadka – takim samym starym Giszowiokiem – szanowanym
przez ludzi! Zadziwiające, jak to niektóre zdarzenia potrafią się zatrzeć w
pamięci, ostatnio rozmawiając z Adamem (zastępcą szefa BHP) na Wieczorku,
przypomniał mi o "Mocarzu" – no właśnie! To była charakterystyczna
postać okolicy całego Nojbau***. Pawlas – bo tak miał na nazwisko – to był
poszkodowany przez los człowiek, sportowiec, któremu w młodości podczas
podnoszenia ciężaru pękła przysłowiowa żyłka w głowie i stał się takim
niezrównoważonym – biednym – człowiekiem. Malował jednak obrazy, dość
prymitywne, kubistyczne, dziwne strasznie o równie nieogarniętych tytułach
(np. "miesiączkowanie w cieniu mogiły"), ale dziadek kupował od niego
te płótna, pomagając trochę finansowo. Inną barwną postacią związaną z okolicą
Zakładu i reszty Nojbau, był niejaki Soduś (nawet nie znam Imienia). Kolejna
nieszczęsna postać, która rozmieniła życie w rynsztoku, zawsze mnie dziwiło jak
facet, który pije na durch może wciąż mieć szczupłą sylwetkę z nawet niezłą
budową? Ta genetyka czasem jest taka łaskawa dla takich ludzi, a ja muszę się
całe życie odchudzać:( W każdym razie pewnej bardzo mroźnej nocy uratowałem
życie Sodusiowi, gdy po dziwnych odgłosach majaczenia zerknąłem przez okno
wykusza z mieszkania siostry, a ten biedak kompletnie pijany czołgał się na schodach pod Zakładem, wołając dziadka i prosząc o pomoc! Nie miał
nawet butów na nogach i pewnie na drugi dzień jakiś górnik wracający z szychty
na Roździeńskim znalazłby jego zamrożone ciało na tych schodach. Mój dziadek
oczywiście niczego by nie usłyszał, bo mieszkanie było z drugiej strony
budynku, ale wspólnie z siostrą zadzwoniliśmy na Policję, no i uratowali
człowieka!
W 90tym
roku w Zakładzie dziadkowie zorganizowali swoje Złote Wesele, działy damski i
męski zapełnione były gośćmi po brzegi, przybyła cała najbliższa rodzina i
ważni znajomi. To była słoneczna sobota, szwagier pożyczył kamerę VHSc i
rejestrował całe to wydarzenie od porannej mszy począwszy, aż do późnych godzin
wieczornych, gdy pozostali tylko najbliżsi toczyli jakieś strategiczne rodzinne
rozmowy w małych grupkach;) I całe szczęście, że w porę, całe to wydarzenie – uprzednio już zarchiwizowane na płycie DVD – udało mi się skopiować do pliku, bo
wiele płyt z innymi ważnymi uroczystościami po prostu nagle nie chciało się już
odtworzyć, a kasety VHS dawno zostały usunięte. Zaufałem nośnikowi DVD, a to
się okazało dobre ledwie na kilka lat, materiały źródłowe na taśmach z
pewnością wciąż dałoby się odtworzyć w magnetowidzie – no ale poszło... :(
Gdzieś
około 98~99 roku wnętrze Zakładu przeszło generalną zmianę wystroju, wszelkie
przepierzenia zmieniły się na lekką konstrukcję stg, wprowadzono uproszczenia i
całą tą współczesną Castoramę, tzn. chodzi o tendencję do stosowania lekkich
(tanich, dziadowskich?) materiałów imitujących naturalne np. ciężkie blaty marmurowe
zastąpiono płytą blatową, ciężkie fotele lekkimi na kółkach, oświetlenie typu
halogenowego i proste oprawy świetlówkowe, a drewniane deski nakryła
praktyczniejsza wykładzina pcv itd. Niestety nie dało się już chodzić w około,
dział męski został zaślepiony i zakończony aneksem dla solarium. Epoka
poprzedniego wystroju pozostała już tylko w naszej pamięci oraz uwieczniona na
wielu fotografiach z lat 90tych, wykonanych w wyniku ekspansji i dostępności
szybkich usług "KODAK EKSPRESS" na katowickim rynku!
Elewacja, jaką pamiętam od najmłodszych lat wyglądała właśnie tak. Zawsze mnie zastanawiały te dziwne konstrukcje pod oknami, na pewno stojąca na ziemi z prawej była stojakiem na rowery, podobnie środkowa mogła pełnić taką funkcję, ale te dwie „kierownice” do czego? Zwykle się siadało na tej środkowej – jak to za bajtla – na klopsztangach, oparciach ławek czy innych rułkach, do tego nieprzeznaczonych! ;) Pomiędzy oknami, na wysokości nadproży wisiał na łańcuszkach herb fryzjerski lub jakaś jego odmiana, bo był to blaszany dysk bez żadnej ornamentyki. Liternictwo stalowe wykonał mój tata, ale ta wersja liter nad oknami została w latach 80tych zastąpiona podświetlaną! Wcale nie użyto do tego zamówionych kasetonów czy neonów. Dziadek wpadł na genialny pomysł, żeby stalowe litery zamocować do spodu denka białych prostokątnych misek – dostępnych w każdym sklepie Chemicznym. W miejscu pod każdym kasetonem–miską zainstalowano żarówkę i podłączono do wspólnego włącznika. Całkiem przyjemnie się to podświetlenie prezentowało, ale nie trwało to długo, bo kiepskiej jakości żarówki szybko się przepalały, a częsta wymiana z użyciem wysokiej drabiny byłaby kłopotliwa. Liternictwo ostatecznie znikło z elewacji, gdy budynek gdzieś z początku lat 2000 przeszedł remont. Wymieniono karpiówkę na dachu, okna wstawiono nowe drewniane w kolorze naturalnego drewna, odnowiono także tynk elewacji, ale nie zastosowano ocieplenia – sprzeciw konserwatora – pozostawiono przy tym sporo niedoróbek, głównie od strony podwórza. Niestety obecnie stan wizualny budynku jest opłakany, remonty robione najbardziej wytanionymi materiałami, rękoma niedoświadczonych robotników (przetargi!) odciskają swoje piętno, do tego dochodzi wszechobecna podwórkowa patologia pseudograficiarska, brak poszanowania mienia itd.
Z pozostałych widocznych lokali, to obok garmażernia, dalej sklep Społem, ze swoimi ostrymi kierowniczkami Anielą i Gienią, a cztery ostatnie okna i podcień, tam mieścił się zakład wyrobów wędliniarskich. Aktualnie wszystkie lokale stoją puste, administracja zamurowała nawet widoczne wejście frontowe do klatki schodowej! :/
Nie jestem tego pewien, ale śmiem przypuszczać, że Ewald Gawlik malując wspomniany w tekście pierwszy obraz z motywem Zakładu wzorował się właśnie na tym zdjęciu (zbiory z archiwum rodzinnego). Układ budynku w kadrze i na obrazie jest zbliżony, do tego rozmiar kasztanów oraz ich zielenienie wiosenne się zgadza!
Zakład -
Galeria
Na
ścianie pod sufitem wisiał pierwotnie tylko jeden obraz, ten, na którym Gawlik
pokazał cały budynek spod kasztanów z dziadkiem stojącym w portalu wejścia do
swojego Zakładu. I to był zawsze mój ulubiony obraz, zawsze, spośród tych
wszystkich kilkudziesięciu, które z czasem zapełniły całą przestrzeń pod
sufitem, definiując odtąd Zakład, jako prywatną Galerię! Tu znowu nie mam
ciągłości w pamięci i po prostu nagle tych obrazów zawisło strasznie dużo,
pamiętam, gdy dziadek zamówił ładne grawerowane tabliczki z nazwami i
wieszaliśmy je na mosiężnych łańcuszkach, pod każdą wiszącą ramą. Z czasem to
wnętrze już, jako Zakład–Galeria stało się rozpoznawalne, często przyjeżdżały
wycieczki w niemieckich autokarach, ludzi, którzy tu się wychowali i pamiętali
to tak, jak na tych obrazach. Wizytowały osoby z rodu Gieschego, TVP Katowice
nakręciła tam kilka swoich dokumentów, w tym chyba najbardziej znany w reżyserii Wiesława Głowacza, i fotografowali też znani – czołówka naszych regionalnych
fotoreporterów, Tomaszewski, Springer. Ja sam w 2006 roku postanowiłem się
zmierzyć z tematem fotograficznym ukazującym Zakład – no właśnie – nie
wiedziałem nawet jak? Wspaniale, że znałem wtedy Józka Wolnego, który
wyprowadził mnie z błędnego podejścia, rzucił kilka jakże cennych wskazówek
i... zostawił dalej z tematem do przemyślenia. Ostatecznie powstało 8 prac,
jako zestaw kolaży, ukazujących Zakład "wpleciony" nieodłącznie w
Galerię i odwrotnie – Galerię, jako integralną część Zakładu. Zinterpretowałem
Zakład po swojemu, co mnie cieszy i tak już zostanie.
Czy to
już wszystko? Nie chcąc brnąć i wyciągać publicznie jakichś rodzinnych
niepowodzeń i katastrof, wypadałoby w tym miejscu zakończyć. Niestety
potwierdza się to, że gdy dziadek się stracił, to wszystko przestało się
rozwijać, preferowany przez dalsze lata status quo zadziałał zdecydowanie na
niekorzyść. Osobiście wolałbym, żeby to się skończyło nagle – ciach – było i
nie ma, niż patrzeć na takie „dołowanie” przez wiele lat, serce boli tym
bardziej, gdy bezpośrednio odpowiedzialni tego nie dostrzegali (nie chcieli?) i
nie robili nic, by sytuację ratować!
Tak oto zdecydowałem się opowiedzieć Państwu o Zakładzie, dzieląc się swoimi
bezcennymi wspomnieniami, zrobiłem to świadomie godząc się ze smutnym faktem, że
to się już więcej nie powtórzy!
Rok 2016 jest w moim odczuciu jakimś przełomowym, kilka ważnych wątków
definitywnie się wraz z nim kończy i być może jest to zwiastunem
nieodwracalnych zmian, jakie niebawem mogą nastąpić? Coś tam gdzieś wisi w
powietrzu, oby nie spadło nagle...
Objaśnienia
*
Telefon pocztowy, czyli taki "normalny" przyznany z Telekomunikacji,
bo wcześniej też był telefon, ale kopalniany, czyli chcąc dodzwonić się do
kogoś wybierało się centralę kopalni Staszic i dopiero podawało właściwy numer.
Z tym "telefonem kopalnianym" wiąże się też autentyczne zdarzenie,
gdy znajomy mieszkaniec Giszowca nie dostał amerykańskiej wizy na wyjazd, bo
urzędnik ambasady natychmiast zwęszył podstęp w tym, że numer telefonu tej
osoby jest taki sam, jak numer zakładu pracy?!
** Jeden
z dyrektorów, – jako pierwszy kierujący już uruchomioną w 64 roku kopalnią Staszic – Pan Bogusław Roskosz, był ponadto najbardziej wiernym klientem, przychodzącym
praktycznie do końca funkcjonowania Zakładu! Miałem przyjemność go poznać,
słuchać jego interesujących opowieści o górnictwie oglądając jego unikalne
zbiory zdjęć i przy okazji fotografować.
*** Nojbau – (niem. nowe budownictwo), to późniejsza część Giszowca wybudowana na wschodnim krańcu dzielnicy w okresie międzywojennym. Domki na Nojbau zdecydowanie różnią się architekturą od tych pierwotnych z początku wieku, a poza wolnostojącymi – dwurodzinnymi, wybudowano tam też ciągi dwu i trzy kondygnacyjnych bloków wielorodzinnych wzdłuż ulicy Kosmicznej, oraz nieistniejące przy ulicy Kowalczyka (Pod Kasztanami). Opisywany duży dom wielorodzinny z usługowym parterem, w którym mieścił się Zakład, należy jednak do pierwotnej zabudowy starego Giszowca i w tejże zabudowie „zamykał” osiedle od wschodu nim dobudowano Nojbau.
Komentarze
Prześlij komentarz