dziś 46ty
Pomimo tego, że świat totalnie się zjebał - nasz rodzinny rajd odbył się w formie maksymalnie "kompaktowej". Uczestnikami byłem ja i kuzyn, pojechaliśmy na rowerach pięknymi leśnymi szlakami. Jako delegaci wybrani - spełniając obowiązek w imieniu wszystkich, którzy normalnie uczestniczyć powinni! Obowiązek spełniony, odhaczony, ślad/dowód zakopany ALE...
Oprócz tego gówna z wirusem, ten dzisiejszy wypad jeszcze w innej formie przejdzie do rodzinnych wspomnień, gdyż będąc 4 km przez celem - PIERWSZY RAZ W ŻYCIU - strzelił mi łańcuch w rowerze! Proszę się nie śmiać, na przełomie kilku ostatnich lat, miałem kilka rowerów, średniej i dość dobrej klasy, ale mój poczciwy stary Author - wciąż ten sam - przeżył je wszystkie i w zupełności mi wystarcza. W ubiegłym roku serwisowałem go bardziej dogłębnie, wymieniłem kasetę i łańcuch. To jest nie do uwierzenia, oryginalny Shimano, przejechał ze 100km, a dziś zachował się jakby był zrobiony z nudli! Żadnego oporu, po prostu przy zmianie przełożenia (i to na niższe) - trzask i ułamała się jedna ścianka ogniwa zapinającego, koniec jazdy, tzn. dalej jechałem w trybie hulajnogi, gdy było nieco z górki. Z karę łańcuch też zakopałem, zobaczymy przez następne lata, jak będzie się konserwował w ziemi! ;)
Komentarze
Prześlij komentarz