Fartowny dzień*


Podsumowaniem poniższego „słowotoku”, niech będzie to oto zdjęcie żeleźnioka o imieniu Dzidziuś, które wydaje mi się być absolutnie niewinnym motywem z dzisiejszego dnia, i może wręcz wprawiać w odprężenie po takim dniu, jaki mi dzisiaj właśnie dobiega końca. Oto jego skrót:

wcześnie rano: 
Jestem na materiale, jeszcze się dobrze nie rozkręciłem, a już jasno dano mi do zrozumienia, że nie mogę oficjalnie fotografować i w ogóle też nie mogę… OK. Robię więc połowę materiału smartfonem, ale kulminacyjny moment i tak zgarniam dużym aparatem i długim tele. Ja nie jestem pyskaczem, nie stawiam się głupio - sytuacje jasne są dla mnie jasne, na tym polu jestem zawodowcem, jeśli coś jest nie do przeskoczenia, trzeba odpuścić i poszukać kompromisu…, w rezultacie pod koniec ów stanowcza osoba - z oczywistym mrugnięciem oka - oświadcza mi, że w zasadzie nie widziała, żebym robił jakiekolwiek zdjęcia. Jest więc dyplomatycznie i kończymy wszyscy usatysfakcjonowani ;) 

bliżej południa:
Zbieram się, rozmawiam jeszcze z kierownikiem robót, z którym znam się z poprzednich podobnych akcji. Pyta jak się sprawuje moje auto, bo kiedyś też miał ten model i był z niego raczej zadowolony. No to ja mu poniekąd potwierdzam, że generalnie bez większych kosztów napraw - po prostu jeździ. Po czym wsiadam, odpalam stacyjkę i… pyk, …, pyk
#ichuj
Pierwsze myśli: jestem na totalnym zadupiu, ile przesiadek muszę zrobić, żeby dojechać do domu? Co z autem, lawetą chyba? Cały sprzęt w bagażniku?! Mija pierwszy szok, a mój mechanik w telefonicznej konsultacji radzi mi najpierw przez „start hilfe kabel”, a potem spróbować na pych. Traf chce, że mogę poprosić chłopaków z ekipy zaprzyjaźnionej firmy, żeby popchnęli. Zmierzają do mnie jak faceci z czołówki Złomowisko.pl ;) Zapalam, i zapierniczam te 44 km autostradą - prosto do zaprzyjaźnionego mechanika. Udało się! Auto może będzie na pojutrze, albo na „w połowie” przyszłego tygodnia… Trudno, mam pełno klamorów sprzętu w bagażniku, ale to nie problem, gdyż zaprzyjaźniony mechanik kilka lat temu otworzył się na ulicy, gdzie całe życie mieszkałem, więc idę z tobołami kilka domów dalej i obmyślam dalszą strategię działań w domu rodziców, biorąc przy okazji prysznic! 


po południu:
OK, w biurze luz, więc przynajmniej tutaj dodatkowe stresy odpadają. Pożyczyłem auto od ojca, ale dziś muszę je oddać, dopiero jutro wezmę na dwa dni. Tymczasem doładuję ŚKUPa i pojeżdżę trochę komunikacją w zabezpieczeniu niezłą maską i okularach. No to idę na główny przestanek mojego miasta, żeby sobie w specjalnym ŚKUPomacie załadować miesięczny na kartę. Ale oczywiście w Mysł. yyy w Chujowicach (brzmi lepiej) zlikwidowali te automaty i ni chura! Muszę kupić papierowy za 4zł na 2 miasta.

po pracy:
Auto oddałem i wracam 76 na tym papierowym bilecie, zabezpieczony maską i dodatkowo odseparowany Noise Cancelingiem. Na rynku w Kato jest ŚKUPomat, więc koduję bilet, ale płatność zbliżeniowa zostaje odrzucona! Ostatecznie zakodowałem ten bilet dopiero w trzecim napotkanym ŚKUPomacie na dworcu pod galerią. Chce jeszcze skorzystać z bankomatu, ale jego ekran nie chce dać się pomacać w miejscu, w którym ja potrzebuję go pomacać z odpowiednią kwotą. Nie odpuścił, ale dobrze, że zareagował na jakikolwiek dotykowy choice, bo kartę przecież miałem w niego wsuniętą! Na szczęście autobus którym wracam - ma włączoną klimę, więc może już czarne chmury tego dnia zaczynają się nade mną rozchodzić?! 


*tytuł odcinka serialu „Zmiennicy”, w którym losy bohaterów w jednym dniu równie ciekawie toczą się na ujemnej sinusoidzie życiowych zdarzeń, a jednak nie generują większych katastrof - dając w rezultacie dobre zakończenie, co i mnie dziś spotkało. Takie po prostu „ujemne plusy” dnia dzisiejszego to były. Albo sygnały ostrzegawcze, które wydarzyły się z odpowiednim wyprzedzeniem, tak sobie to tłumaczę. Bo gdyby rozrusznik jebnął za miesiąc na wyjeździe urlopowym? No właśnie, to dopiero by był sajgon! 

Komentarze

Popularne posty