watch transformer 80's

- czyli DK86 story.
Maj lub czerwiec, to czas, gdy jednego zaplanowanego dnia spotykamy się w rodzinnym gronie - ino same chopy i maszerujemy z Murcek na skraj Tychów, by uczcić pewne rodzinne wydarzenia z czasów wojny. Taka świecka rodzinna tradycja, mniejsza o to...
Kilka dni temu, już po tegorocznym rajdzie tak mi się przypomniało to, co już nie raz miałem sprawdzić w sieci i po prostu wpisałem w googla zapytanie jak w temacie. No i się pojawił już w pierwszym znalezisku!
Zegarek z robotem dostałem pod koniec lat 80tych w paczce - nie, nie z Niemiec, ale z Australii! Tam od wczesnych lat 80tych mieszka przyjaciółka od mamy z rodziną, więc w latach 80tych kilka razy nam przysłali spory pakiet z różnymi artykułami z "normalnego" choć tak egzotycznego świata. Kompletnie się nie spodziewałem takiego prezentu BYŁEM ZACHWYCONY! O ile sam zegarek nie miał żadnych specjalnych mocy, jak melodyjki czy alarm i odpowiadał właściwie polskiemu produktowi marki Stempo (dwa przyciski) ALE fakt, że potrafił się przekształcić w robota był piorunujący i powodował opad szczeny u każdego, komu go mogłem pokazać. Choć najgorsze było to, że do szkoły nie bardzo chciałem go brać, bo mógłby ktoś ukraść czy coś na złość zepsuć, więc to szpanowanie ograniczało się właściwie do rodzinnego grona. Ale miałem go w szkole, bo (zufani)koledzy bardzo dopytywali jak już tam kiedyś się wygadałem. W życiu widziałem wtedy tylko raz taki sam (chyba był innego koloru) podczas szkolnej wycieczki na Czantorię - miał go chłopak z innej wycieczki. Czasem w życiu tak bywa, że przedmiot powodujący u innych ogromną zazdrość tak szybko i niespodziewanie, jak pojawił się u właściciela - równie szybko staje się tylko wspomnieniem. Tak też się stało z moim zegarkiem-robotem. Pełen samozachwytu założyłem go podczas jednego z rodzinnych rajdów pieszych w tamtej wiosny. Na skraju lasu zawsze był postój i odbywało się czytanie listy obecności i wtedy zauważyłem, że na pasku nie ma mojego super-gadżetu! Szukali go wszyscy, te bite 500 metrów aż do przystanku na pasie przydrożnym DK86, bo tamtędy zawsze trzeba przejść do leśnej ścieżki. Nie znalazł się! Jednak przeanalizowaliśmy wszystkie fakty i udało się ustalić jak do tego doszło. Zegarek ten konstrukcyjnie miał jeden feler, aby robot samoczynnie się nie odczepił - należało jednocześnie przycisnąć dwa przeciwległe przyciski na kopercie "stacji bazowej". Nikt, nie przypuszczał, że stanie się to poniekąd samoczynnie i takie zabezpieczenie okaże się zgubne. Otóż przypomniałem sobie, że idąc tym odcinkiem przy drodze wspólnie z kuzynem zeszliśmy nieco w bok, by zaglądnąć do głębokiego wykopu, wspiąłem się na drewniane ogrodzenie aby się nieco wychylić i właśnie w momencie przegięcia nadgarstka musiało nastąpić jednoczesne wciśnięcie obu przycisków, co spowodowało release mojego transformera. Niestety w tym rowie nie sposób było go znaleźć, choć każdy penetrował go wzrokiem znad ogrodzenia najlepiej jak potrafił. Rajd dalej się odbył, ale wiadomo, że ja miałem zdupiony już tamten dzień i jeszcze pozostała mi na ręce ta nieszczęsna bransoletka "stacja bazowa". I już na zawsze idąc tym odcinkiem ruchliwej 86stki mam w pamięci tamto wydarzenie, choć teren po wykopie już zarośnięty i nawet ściągnięto ten pobliski wiadukt po zlikwidowanej linii osobowej z Tychów do kopalni Wesoła. I tym wspomnieniem chciałem się tu dziś podzielić, na inne zegarkowe wspomnienia też przyjdzie jeszcze czas i okoliczności.

Komentarze

Popularne posty