- AIM - FIRE -

...czyli rzecz o zegarkach

Przykro, że do dzisiejszego wpisu nie posiadam żadnego fizycznego eksponatu, jak np. to się fajnie złożyło, przy wspomnieniach walkmanów, będzie, więc kilka wstawek z internetów.
Jestem z tego pokolenia, które na komunię musiało dostać zegarek. Dostałem go od wujka chrzestnego i był to jakiś podstawowy Poljot produkcji radzieckiej. Nie nosiłem go nigdy, to był symboliczny prezent i tylko taki miał cel. Poza tym straszny byłby to obciach, mały synek z założoną taką ciężką cebulą na nadgarstku! Oczywiście jakiś czas później - gdzieś w połowie lat 80tych, w podstawówce, nadeszła moda na noszenie zegarka elektronicznego. Absolutnym hitem okazały się zegarki z melodyjkami. Grzesiek (z klasy) - syn górnika i nauczycielki - już taki posiadał, to był
Kessel z charakterystycznymi poziomymi "żaluzyjkami" na prawo od nazwy, w górnej części koperty, co miało imitować głośnik. Był piękny, pikał co godzinę, miał stoper i alarm, no i najważniejsze, grał siedem melodyjek! Zapewne w domu rozgłosiłem ten fakt rodzicom, choć temat ugrzązł na jakiś czas. Pewnego dnia ktoś, od kogoś dowiedziawszy się czegoś, rozgłosił fakt, że zegarki z melodyjkami pojawiły się w domu handlowym "Świerk" w Wiśle (normalnie kuźwa to brzmi jak u Barei, ale tak właśnie było!). Na tę wyprawę namówiłem mamę z odpowiednim zapleczem finansowym, oraz kuzyna Adama i jego mamę - każdy miał pożądane towarzystwo:) Pojechaliśmy w sobotę porannym pociągiem do Wisły i faktycznie na jednym stoisku w szklanej gablocie były wystawione zegarki. Model z melodyjkami też był i w dodatku był to ten piękny Kessel!
W tym miejscu doprawdy nie wiem, co mam napisać, zastanawiam się bowiem nad zaćmieniem umysłu i podatności na złą sugestię, które to wtedy mnie dopadły. Kuzynie Adamie, zawsze będę ci to wypominał, po chuj żeś się wtedy odzywał jakimiś moralizatorskimi tekstami, że bateria się szybko wyczerpie, że te zegarki szybko się psują, co potem z gwarancją itp. Suma summarum, nie zakupiono mi wymarzonego zegarka z melodyjkami, tylko beznadziejny polski zegarek elektroniczny Stempo, który kurwa nic nie miał, nie pikał, nie grał, nie budził, nie miał stopera z międzyczasami, nie pokazywał dnia tygodnia.
I z takim dziadem na ręku poszedłem w poniedziałek do szkoły... Ale pojawiła się kolejna szansa na zakup tego odpowiedniego zegarka, bo się okazało, że spodni dekielek Stempo powoduje uczulenie na mojej skórze i nie mogę nosić tego zegarka! Tym razem cynk przyszedł od sąsiadów dwa domy dalej. Ktoś znajomy mógł sprowadzić zegarki z melodyjkami, akurat chciał sobie taki kupić mój przyjaciel Grzesiek - tam właśnie mieszkający - i na szczęście, można było zgłosić sąsiadom chęć zakupu jeszcze jednej sztuki, więc załatwiono dwa. Tak stałem się posiadaczem siedmiomelodyjkowego LEVISa! Zachwyt, zachwytem, ale znowu, jak zwykle, nie wszystko było tak cudownie, bo ten sam zegarek od Grześka grał wyraźnie głośniej od mojego, znowu wjeba, której w dodatku nie mogłem zgłosić rodzicom, bo przecież zegarek wymarzony już mi kupili, działa prawidłowo, pokazuje czas, pika, gra, więc, o co znowu chodzi - brzmiałoby pytanie / odpowiedź...
W tym samym czasie rodzice kuzyna Adama przywieźli z NRFu kilka ciekawych zakupów*, w tym zegarki. Ja, jako chrześniak też dostałem prezent, niestety nie był to piękny, oryginalny niemiecki zegarek elektroniczny tylko kalkulator - niemieckiej marki Privileg - znanej mi z katalogów Quella. Za to kuzyn dostał coś absolutnie cudownego - zegarek z kalkulatorem. Nie żaden szajs z targowego-czarnorynkowego obrotu** (dziś bym po prostu napisał parszywy Chinol), ale najprawdziwszy Meister Anker, markę zegarków, którą też się widywało w niemieckich katalogach. Ten zegarek melodyjek nie posiadał, choć można było komponować z użyciem przycisków kalkulatora, miał jednak coś, czego nie miał żaden inny z kalkulatorem - coś EXTRA - miał wbudowaną grę!
W grze należało zestrzelić nadlatujące z lewej statki kosmiczne, oczywiście to była semigrafika tworzona z poziomych kreseczek ekranu numerycznego (patrz zdjęcie), sterowaniem była klawiatura kalkulatora, jej lewa i prawa część: prawa strzelała "FIRE", a lewa "AIM" przemieszczała nasz statek z góry w dół (w pętli), aby unikać wrogich pocisków. To był absolutny hit, gra wciągała każdego, komu kuzyn pokazywał to cudo - należałem do tego grona wybranych! :) ...a po kilku latach grania i nabijania coraz wyższych rekordów, ten zegarek miał już doszczętnie wytarte gumowe przyciski i tak też zakończył swoją przydatność. Oprócz tego cudownego Ankera, wujek wtedy przywiózł jeszcze czteroprzyciskowy zegarek nieznanej dziś nikomu marki SOLID, ale był to przyzwoicie wykonany OEMowy niemiecki zegarek z wszystkimi ficzerami czteroprzyciskowców, oprócz melodyjek. Po cichu liczyłem, że dostanę go w prezencie, ale on był na handel. Zdaje się, w końcu i tak został u nich w rodzinie. I tak kończy się rozdział posiadanych w dzieciństwie zegarków, a w latach 90tych to już kupiłem sobie prostego wskazówkowego Casio, a potem wodoszczelnego Swatch'a... Dziś, jak wielu, nie noszę zegarka wcale, choć mam kilka, leżą w pudełku z wyczerpanymi bateriami.
Ale muszę jeszcze wspomnieć o swojej bardziej mrocznej stronie dzieciństwa, a przynajmniej mocno dziwnej! Bo zanim stałem się posiadaczem zegarka z melodyjkami, postanowiłem sobie taki zegarek sam zrobić, ale nie taki prawdziwy z elektronicznym mechanizmem, otóż zbudowałem go z tektury, celofanu, foli aluminiowej, plastikowych przezroczystych blend (np. szybka wyświetlacza), szpilek (główki przycisków) i innych takich elementów, oczywiście z użyciem nożyka, klejów, farbek plakatowych itp. A zrobiłem to zgodnie z własną regułą, że jeśli czegoś nie można mieć, to można sobie zrobić  zamiennik-imitację takiego przedmiotu i uruchomić wyobraźnię, że taka imitacja jest prawdziwym przedmiotem użytkowym - hmm czy to normalne?! ;) Wspomnianą regułę stosowałem jeszcze w dzieciństwie kilkukrotnie, ale może o tym będzie kiedyś stosowny wpis, także nie poparty już żadnymi zachowanymi przedmiotami.

Na koniec dodam, że nie jestem w stanie umiejscowić czasowo posiadania zegarka z robotem, który wspominałem dwa lata temu na blogu, ale tamten wpis niech będzie uzupełnieniem tematu posiadanych w dzieciństwie zegarków.

* Do NRFu można było wyjechać w latach 80tych na tzw. zaproszenie rodziny, oczywiście rodzina nie musiała być rodziną z więzami krwi, znajomych, którzy tam wcześniej wyjechali / uciekli, też udawało się przedstawić urzędnikom, jako "rodzinę"

** W tamtych latach w Polsce też już można było kupić zegarki z kalkulatorem, domniemywam, że na szaberplacach, czy giełdach taki sprzęt chodził. W sumie nie mam pewności kto to wtedy produkował, czy już Chiny, Malezja? Na resorakach widywało się napisy Made in Malaysia...
Faktem pozostaje, że te sprzęty znacząco odbiegały jakością wykonania od tych niemieckich. Np. wyrazistość czy ostrość wyświetlacza, porównując takiego zwykłego siedmiomelodyjkowca, ze wspomnianym Ankerem czy nawet tym nieznanym Solidem, była zdecydowanie lepsza w tych "markowych", poza tym materiały, trwałość koperty, te tanie notorycznie pękały przy mocowaniu teleskopów itd. Tak jest, kiedyś grawer/napis na obudowie "Made in West Germany" to był znak doskonałej jakości!

Aha, bo mi się przypomniało, mam jeden fizyczny eksponat, to ten mój niemiecki kalkulator, ma ze trzydzieści lat i wciąż działa!

Komentarze

  1. Właśnie się popłakałem że śmiechu. Twój wpis to kwintesencja dzieciństwa w PRL. Pozdrawiam wszystkich PRL rówieśników, którzy marzyli o zegarku z melodyjkami.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty