dzień na GK

Tak mnie naszło wspomnienie, bo w wolny wtorek zadzwonił znajomy z propozycją spontanicznego spotkania, którego poznałem na giełdzie  komputerowej w latach 90tych i tak się wtedy skumplowaliśmy, że często go odwiedzałem w domu, bo on przeważnie miał problemy z instalowanym softem (nabywanym oczywiście "legalnie" na giełdzie) i tak żeśmy testowali sobie różne programy, zanim nastała ustawa! W sumie nie widziałem go teraz z 10 lat, ale wiedziałem, że pracował na Wirku, a po likwidacji na Halembie i obecnie na Bielszowicach... Owe wspomnienia spotęgował fakt, że zaczęło się wyburzanie DOKP i to właśnie od części niskiej - tej, w której odbywała się sobotnia GK. Przedtem sobotnia GK była w pięknym Domu Związków, całe pierwsze piętro ciasnoty i przepychanki w otoczeniu bogatych zdobień ścian, gzymsików, kolumn, plafonów i żyrandoli, a w uszach zgiełk od pinkających zewsząd sygnałów programu X-Copy, co sygnalizowało zakończone kopiowanie dyskietek :) Giełda niedzielna natomiast odbywała się w domu kultury Huty Baildon, dziś jest w tym miejscy parking Cinemy. Gdy Dom Związków przeznaczono do gruntownego remontu, sobotnią giełdę przeniesiono do dużej sali konferencyjnej i przedsionków w parterze DOKP. I tak prawie co sobotę odbywałem tam pielgrzymkę, a stojąc w ogonku po bilet miałem za plecami holzplac kopalni Katowice. Główna sala giełdy była w obrysie kwadratu z lekko zaznaczoną strefą spadku, coś jakby widownia albo podest do przemówień. Wszystko było obite ciemnobrązowymi płytami okleiny drewnopodobnej - klasyka przyzwoitego wyglądu reprezentacyjnej części obiektu biurowego z lat 70tych. W przedsionku był bufet, a na ścianach wisiały podświetlane kasetony z wizerunkami lokomotyw - super! Lubiłem to miejsce, choć ciasnota też tam była, ale klimat tego ciemnego wnętrza robił dobrą atmosferę, bywałem tam nawet mając już PeCeta, czyli w 96tym, choć potem częściej bywałem na niedzielnej w domu kultury. Z resztą chyba jakoś pod koniec lat 90tych przeniesiono sobotnią giełdę do pomieszczeń przyziemia na dworcu kolejowym i tam już w ogóle nie bywałem. A jak wyglądała taka wizyta na GK: po wejściu odnajdywało się swoich ludzi przy stoliku, przeglądało się listę (gry, dema, soft), składało się zamówienie i zostawiało czyste dyskietki w odpowiedniej ilości, dostając informację za ile mniej więcej będą do odbioru. Potem szło się połazić, nieśpiesznie obejść giełdę, zawiesić oko na szczęśliwcach z nowościami (np. A1200 w czasach "pięćsetek"), ewentualnie kupić jakieś instrukcje skończenia gry czy do oprogramowania. Po odbiorze gotowych dyskietek spadało się do domu... testować!:) Uzupełnienie zdjęciowe, to stan tej sali w 2013 roku, zmieniło się wszystko, znikły okładziny drewnopodobne, no i ta pustka przedlikwidacyjna, a gdy kilka dni temu przejeżdżałem obok, zerknąłem za charakterystyczne ciuchcie, ale tam nie było już sali po GK, tylko kupa gruzu...

Komentarze

  1. dokładnie pamiętam czasy GK, ale w domu związków. zacząłem tam chodzić za czasów C64. szukałem gry golden axe, w którą grałem na fliperach. w wersji kasetowej ktoś zripował (choć nie wiem czy to dobre słowo), tylko pierwszy poziom. wiedziałem więc, że gdzieś muszą być wszystkie poziomy. trop zaprowadził mnie na giełdę. okazało się, że handluje tam koleś, który ripuje na kasety z dyskietek niektóre gry, i że byłby w stanie zgrać mi całą wersję golden axe w bodajże 10 odcinkach. podjarałem się na maxa jak to małolat i zacząłem go molestować co weekend. mój zapał szybko się skończył jak ów typek pewnej soboty nie pojawił się na giełdzie. olałem to golden axe, ponieważ tak na dobrą sprawę grafika C64 miała się nijak do grafiki z flipra. podobną jazdę miałem również z grą Street Fighter 2. też znałem ją z fliprów i też ktoś zripował jedną walkę z dyskietki na kasetę. na szczęście kumpel, którego brat pracował w hucie jedność i miał trochę kasy, zainwestował w stację dysków do C64 i całe osiedle chodziło do niego grać zamiast zamiast bogacić szefa fliprów. pikselową grafikę zastępowaliśmy wyobrażeniami postaci z automatu i za darmo spędzaliśmy popołudnia i wieczory. moja graficzna gehenna skończyła się wraz z zakupem A500. zaczęła się za to żonglerka dyskietkami.
    tak jak piszesz, na giełdzie wyraźnym sygnałem słyszalnym co chwilę, był sygnał programu Xcopy. charakterystyczne piknięcie oznajmiało o zakończeniu kopiowaniu dyskietek. z tym kopiowaniem było różnie. niektórzy mieli spięte 2 amigi, bądź jedna z dwoma stacjami dysków bez monitora i trzepali kasę na przegrywaniu uszkodzonych gier. tak, np taka gra elvira 2 mistress of the dark na 7 dyskach, jak nagrywałem ją u typa, to pierwsza, druga i trzecia dyskietka była ok, a 4 i 5 zepsuta. typek mówił mi, że nagra z veryfikacją, żeby błędy wyeliminować, ale to nie dawało zupełnie nic. w domu dochodziłem do pewnego levelu, a gdy na ekranie zabłyszczała 4 dyskietka, kompletna klapa. nie dało się dalej grać. jechałem znów na giełdę niby z reklamacją, ale prosiłem żeby mi nagrał inną grę, bo wiedziałem że z jego uszkodzonych dyskietek (kartony dyskietek 5,25 bez żadnych zabezpieczeń antymagnetycznych) nic nie będzie.
    dom związków był ciasny, tym bardziej że na dole i na półpiętrze była jeszcze wymiana kaset video. przecisnąć się przez tych ludzi było na serio wyczynem dla małolata. później chodziło się tam i z powrotem pośród tych wszystkich handlarzy, którzy skutecznie nagabywali do nagrywania u nich. gry przeważnie pochodziły z gazety Amiga Action. ten magazyn zawsze był z dyskietkami. z tymi dyskietkami, to też był żal jak cholera. nagrałem sobie grę, musiałem zapłacić za dyskietki i osobno za nagranie i żal mi bylo za tydzień nagrywać na te same dyskietki inną grę, więc kupowałem nowe dyskietki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No niestety, te pojedyncze levele zgrywane na kasetę na C64 to była kapa:( Najbardziej lubiłem "Montezumas Revenge" (gra była cała) a potem wynalazłem na jakiejś kasecie "Stunt Car Racer", grę, która dopiero na Amidze swą prostą wektorówką pokazywała szaleństwo! W ostatnim stadium posiadania kommodorka też dokupiłem stację 1541II i wtedy to była dopiero frajda, ale niedługo to trwało, bo dozbierałem do A500... Golden Axe trochę grałem u kumpla na Amidze - taki krasnolud miotał tytułową siekierą idąc w prawo... ;) Ja na giełdzie miałem stałych dwóch gości, u których zawsze była pewność dobrego nagrania, a jak coś nie grało to nie wciskali kitu, tylko nagrywali gratis inną grę albo demko. Elvirę II też przechodziłem (z dwoma stacjami dysków), mając oczywiście wydrukowaną instrukcję, ale na dobre utknąłem w katakumbach, jakiś czas temu oglądnąłem sobie na YT całą ponad 3 godzinną grę: http://youtu.be/pilO7GQLF9Q
      Super miodne było "Wings" - latanie myśliwcem I wojny na różnych misjach, szwagier zniszczył mi na tej grze "niezniszczalnego" Quickjoy'a TOP STAR, tego przezroczystego, tak chciał dorwać Barona Richthofena, że zgiął nieodwracalnie trzon rączki! Dyskietki przeważnie kupowałem żółte i czerwone BASFy, niektóre mam do dziś wciąż sprawne!

      Usuń
  2. Bardzo ciekawie napisane. Jestem pod wielkim wrażaniem.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty