z pamiętnika praktycznego


Sztolnia to taka imitacja dołu na górze, obiekt szkoleniowy. Zwykle naziemny rzadziej kilka(naście) metrów pod ziemią. Na Wieczorku sztolnia była mocno rozbudowanym obiektem, można było „ujrzeć” prawdziwą dołową ciemność, a zaręczam że ta ciemność jest zupełnie inna od znanej większości codziennej i jednak barwnej ciemności. Jedynie powietrze nie było dołowe, było normalne – ziemskie, a to również kolosalna różnica! Główne wejście znajdowało zaraz niedaleko hali warsztatów, teren sztolni rozciągał się granicząc odpowiednio na zachód z terenem i budynkiem Sali gimnastycznej, zaś na południe z bocznicą kolejową Wilsona. Niedaleko od wejścia po lewej stronie była komora warsztatu elektrycznego, a w niej elektrycy-fachowcy odpowiednio stary i młody, robota była dosyć nudna zwykle grzebanie w kabelkach i rozkręcanie starych nienaprawialnych KWSów, poza tym nie stary fachman durś stoł za plecami i nie można było myknać na cygareta! Więc zwykle wolało się zostać przydzielonym do panów mechaników (Maciuszek i Młynarek – tak się nazywali), można było dostać jakąś robótkę w czeluściach i labiryntach sztolni. Idąc dalej głównym chodnikiem po prawej wisiała SKLka potem było rozwidlenie na pewno na lewo i prosto – prosto dalej w głąb dochodziło się albo do przodka z Alpiną oraz do ściany także z prawdziwym kombajnem i kroczącymi sekcjami – to wszystko nie był jakiś złom, to wszystko działało i wyglądało jak nowe! Skręcając w lewo było już znacznie więcej labiryntów, gdzieś tam były trzy sale szkoleniowe, dowierzchnia z przesypem, a także drugi powrót ze wspomnianej ściany – długi prosty chodnik z wiszącymi zaporami przeciwpyłowymi – normalne że zwykle któryś musiał w to klupnąć, żeby trocha się posypało!:) W pobliżu ściany była też część dworca z lokomotywą elektryczną i chyba fragmentem trakcji, a w doczepionych kilku żółtych wagonach osobowych chłopcy urywali się nie raz na drzemkę „odpoczywano” też na pobliskiej taśmie odstawczej! Ze sztolnią łączyły się też pomieszczenia zewnętrzne - magazynowe, stało tam kilka obudów w tym Heimsheidy (Hymszajd się godało) – zapadły w pamięć bo instruktor Pan Tyjo z takim zaakcentowaniem o nich opowiadał na szkoleniu! Na końcu terenu warsztatów w cześci południowej był warsztat zwany „Na rolki”, gdzie naprawiało się zużyte krążniki (czyli rolki z taśmociągów) albo rzucało się tawotem jak nie było instruktora!:) Ten warsztat jak również kilka innych magazynów były wykonane również jak kopalniane czy sztolniowe chodniki – z obudowy ŁP wypełnionych betonitami czy siatką MM, a na górze pokryte warstwami taśm przenośnikowych (takie zadaszenie). Za warsztatem „Na rokach” rosły drzewa w granicy terenu, dalej była bocznica i sortownia kopalni, specyficzny hałas pracującej sortowni, wagony przemieszczające się do formowania skladów, chodziliśmy tam zakurzyć. Kierownik A. czasem urządzał naloty – raz wpadłem i musiałem kupić zamki do mebli za karę, bo jak nie to wstrzymywali pieniążki – tak, tak praktyki uczniowskie w starych dobrych czasach były płatne! Ale kierownik był w porządku, czasem przyjeżdżał swoją egzotyczną 2CVką – w sumie fajny chop z Janowa, do dziś czasem go spotykam, mieszka dwie ulice dalej. Do pokaźnej hali warsztatu przylegała jeszcze kuźnia, chajcowoł w niej spawacz niejaki Kalder, stary ślonzok z Giszowca, nasz chop, czasem był trocha wypity, ale fajnie się u niego pracowało! Na kuźni robiliśmy kliny do młotków czy uczyliśmy się spawać. Uczniowie zostający przy pracach na hali warsztatu mieli kiepsko (roboty tokarskie, ślusarka albo jakieś porządkowe) będąc pod ciągłym obstrzałem kierowników albo instruktorów, szczególnie takiego jednego „SSmana” wypisz wymaluj! Nienawiść do wszystkiego zawsze rysowała mu się na gembie – miał pod sobą klasę mechaników z Mysłowic – chopcy (na codzień głównie osiedlowi twardziele) nie mieli łatwo, chciałbym napisać inaczej ale ten człowiek po prostu miał taki charakter – kluczowe cechy charakteru zwykle rysują się ludziom na twarzach, są w oczach czy pierwszych wypowiedzianych słowach… wystarczy tylko chcieć to dostrzec! W pobliżu hali warsztatów niebawem uruchomiono tzw. „białą halę” obiekt istnieje do dziś jako jakaś hurtownia i graniczy bezpośrednio ze szkolnym boiskiem. Przywozili tam z kopalni głównie KWSy do remontu, główny majster nazywał się Bula, w sumie nie wiem czy był w porządku czy nie – generalnie taki groźny ale raczej nieszkodliwy (nie donosił kierownikowi, gdy np. ktoś kurzył), hehe zawsze krzyczał na chłopaków „ściągej te skarpety!” jak mu któryś się zabierał do bebechów KWSa w rękawiczkach!:) W sumie pracowało ich tam bodaj trzech, rozpierwyj tak się nabili że posnęli w komorach walczaka (wtajemniczeni wiedzą o co chodzi). I tak mijał ten czas na warsztatach wesoło albo nudniej, raz przy lepszej robocie, raz przy ciulatej, czasem ktoś komuś wsadził beret do szlifierki (Krzysiu Jo ci tego nie zapomna, taki fajny berecik!;-), albo S. zaś nasroł kajś na sztolni (fakt ten był na tyle częsty że później ktokolwiek inny by tego się dopuścił to wina spadała na niego). Dziś po sztolni oczywiście nie ma śladu – został jak zwykle wyrównany gliniasty teren, może odwiedzę to miejsce jutro na rowerze, może coś jeszcze mi się w tamtych lat przypomni?!
---

Komentarze

Popularne posty